*******
pod ziemią
nasiono pęka
łodyga drży
lecz wspina się ku górze
liść rozwija się
choć nie wie
czyje dłonie
go dosięgną
kwiat rozchyla płatki
bez pewności
że spotka spojrzenie
korzeń w popiele
zielony oddech
w stronę nieznanego
współczesna twórczość literacka w świetle historii
Chodzę w mroku sama i znam dobrze tę drogę,
Gdzie niepokój w korzeniach oplata mi nogi.
Moje kroki – szelest dręczących słów,
Które cisza usypia wśród wilgotnych mchów.
I wiem, że w tobie też tkwi ból
A pod powiekami spoczywa zmęczona miłość.
Że u ciebie też jest to, co we mnie.
Bo kiedy kocham,
To jakbym odchodziła.
I kiedy odchodzę,
To jakbym kochała.
I nie rodzi się nic.
I krwawię, i tkwię,
Jakbyś był mi obcy.
I tęsknię, i wracam,
Jakbyś był mi bliski.
Idę dalej,
choć każdy krok wydaje się już czyjś.
wrzucony między dwa światy
między snem a rzeczywistością
próbuję odnaleźć miejsce
w którym czekałem na ciebie
życie cale
cokolwiek się dzieje
jestem tylko po to żeby cię kochać
muzyka sfer tunele w czasoprzestrzeni
ucieczki fotonów i róża którą ci przyniosłem
cokolwiek
tak mało znam słów żeby ci powiedzieć
twoja głowa na moim ramieniu
szept i oddech nim zasnę
dla mnie wystarczy że jesteś
Idziemy milcząc, znajomą ścieżką
kładzie się światło blaskiem na włosach,
srebrzystoświetlnym cieniem układa –
między słowami naszych zabłąkań
Rozsnuwasz wizje przyszłym zdarzeniom,
którym odwaga wyznacza drogę
– ale zwątpienie i mroczna rozpacz
gasi nadzieję, powleka chłodem.
Chcesz wskrzesić bajkę, dawno umarła,
zabrała z sobą skryte marzenia.
Teraz ją wzbudzasz żeby się wdarła,
już nie mam siły niczego zmieniać.
Milczące słowa kończą ten spektakl.
W pamięci ślad twój pewnie zostanie,
jak liść co w ciszy na wodę spada
i znika wolno w gasnącym świetle.
Na scenicznych deskach
Chyba pamiętam… „Igoraszki z Melpomeną” Igora Śmiałowskiego zostały wydane po raz pierwszy w 1978. Autor został zaproszony do pierwszego polskiego talk show, czyli „Tele echa” i rozmawiał z prowadzącą program Ireną Dziedzic. Opowiadał tym razem nie o swojej pracy, był znanym aktorem, ale o powstaniu owej książki. Pana Igora jako aktora lubiłam, ale do jego opowieści dotarłam po wielu, wielu latach. Jak zatem po owych latach jest?
Na pewno – ciepła. To praktycznie historia teatru polskiego od czasów jego początku czyli czasów króla Stasia – Stanisława Augusta Poniatowskiego, wielkiego mecenasa sztuki, miłośnika literatury i artystów. Historia pionierów teatru opowiedziana jest niczym gawęda o starych dobrych czasach. I zapewne dlatego tak łatwo się ją czyta, tak łatwo wpada w przysłowiowe ucho. Na kolejnych stronach poznajemy kolejne postacie, głównie aktorów, którzy polski teatr tworzyli. Właśnie… czy potraficie wymienić najbardziej znanych aktorów teatralnych, zwłaszcza z czasów zamierzchłych? Jeśli nie z XIX wieku, to przynajmniej z pierwszej połowy XX? Podać nazwiska tych, na przedstawienia których tłumy waliły do teatralnych budynków, a przedstawienia z ich udziałem oglądano kilkakrotnie?
Na pewno nie. To dopiero film ukształtował zawód aktorski jako popularny, przynoszący sławę i pieniądze. Aktorzy ze scenicznych desek nie byli znani i popularni, tak jak późniejsze gwiazdy srebrnego ekranu. Książka pana Igora wypełnia zatem tę lukę w wiedzy przeciętnego człowieka. Opisuje wybitne postacie polskiej sceny greckiej muzy Melpomeny. Czyni to w sposób spokojny i niezwykle sympatyczny. Krytycy mówią o anegdotach z życia ówczesnych ludzi sztuki scenicznej. Opowieści te salwy śmiechu nie wzbudzają. Wzbudzają sympatię czytelnika do opisywanych wydarzeń i osób. Zdają się mówić: „Widzisz, taki sławny byłem, a ileż we mnie prostoty”.
Poprzez karty opowieści widać, iż autor ceni swych poprzedników, a przede wszystkim bardzo ich lubi. To jest właśnie owe ciepło, które wyczuwany czytając gawędy o czasach i ludziach, którzy przeminęli…Ludwik Osterwa, Wojciech Bogusławski, Stefan Jaracz, Helena Modrzejewska… Nastrój budowany przez autora tekstów prowadzi nas do fotela przy kominku…
Nie, nie jest to książka rewelacyjna. Chwilami, jak to podczas słuchania starych historii opowiadanych przez dziadka przy kominku, można się zdrzemnąć. Jest jednak cenna dla naszej literatury, gdyż zbiera w jednym miejscu dzieje aktorów z czasów przedfilmowych. Ktoś napisał, iż „Igoraszki…” powinny być szkolną lekturą pełniąca funkcję podręcznika o dziejach polskiego teatru. Jako były nauczyciel potwierdzam. Opowieść nadaje się do takiego celu. Napisana prostym językiem, spokojna i wyważona jest idealnym źródłem wiedzy dla nastolatka. Dla starszego czytelnika również. I nie mówcie, że znacie dzieje polskiego teatru…
Oderwany.
Zły.
Milczący.
Mówili:
“On nigdy nie będzie normalny,
On nigdy nie będzie pasował.”
A on…
gubił słowa,
jakby były za ciężkie dla ust.
Uciekał.
Chował się w trzewiach miasta,
w którym cień był jedynym przyjacielem,
i gdzie nikt nie pytał o imię.
Chodził jak bezpański kot.
Ranił nogi,
a dusza krwawiła od dawna.
Tworzył własną legendę,
której nikt nie był w stanie mu odebrać.
W domu?
Pełno dzieci,
samotnych jak on.
W szkole?
Tylko oczy.
Wpatrzone. Wbijające się jak ostrza.
Wymazywany ze zdjęć,
jak plama, której nie da się zmyć.
Łzy chował głęboko.
Zobaczyłam.
Poznałam.
Usta — zatrzaśnięte.
Oczy — dwa zimne sztylety.
Serce — zbroja.
Pięści — kamienie.
I dziś…
po raz pierwszy
otworzył dłonie.
Zamilkły szepty
I nawet księżyc w Twojej dłoni zasnął
Ogród też cały już śpi
Tylko w sercu światła nie gasną
Może to w szybę uderzył wiatr
A może to Twój głos znowu słyszę
Gdy milknie cały świat
Moje myśli spokojnie kołyszesz
Dziś nie muszę się już bać
Mogę też już przestać walczyć
Mimo, że jesteś daleko
Żebym oddychał, musi wystarczyć
I nawet o tym, że Cię kocham
Już słów na głos nie mówię
Niech ta miłość do końca trwa
Przecież nie muszę wszystkiego rozumieć
Proszę, wejdź tu niby na chwilę
Ale zostań i już nigdy nie uciekaj
Posłuchaj o tej miłości bez słów
Pokażę Ci dom, w którym na Ciebie czekam
Piękny, prawdziwy, smutny wiersz... Pozdrawiam :)
Dopóki się żyje , się żyje
... co jesz i co pijesz... :)
Recenzja zachęciła do przeczytania. Dzięki
:)