Kategoria: dzienniki

1

31 lipca, 艣rodek nocy
3 (2)

Obudzi艂am si臋 oko艂o drugiej, jakby co艣 mnie wyrwa艂o ze snu. Nie ha艂as, nie l臋k, raczej jaka艣 cicha my艣l, kt贸ra nie dawa艂a spokoju. Przewraca艂am si臋 z boku na bok, ale sen nie chcia艂 wr贸ci膰. Zosta艂am sama z my艣lami, kt贸re przychodzi艂y jedna po drugiej – pytania bez odpowiedzi, cienie bez 藕r贸d艂a 艣wiat艂a. Co dalej? Co ja w艂a艣ciwie robi臋? Jak d艂ugo mo偶na dryfowa膰? O kim teraz opowiadam w艂asn膮 histori臋? W kt贸r膮 stron臋 mam i艣膰, skoro 偶adna nie wydaje si臋 pewna?

 

W ko艅cu wsta艂am. I wysz艂am. 艢wiat spa艂. Ulice wygl膮da艂y jak opustosza艂e korytarze we 艣nie, przez kt贸re przemykaj膮 tylko duchy. Posz艂am nad rzek臋, bez celu. Powietrze by艂o ch艂odne, ale 艂agodne. Noc tuli艂a ramionami ciszy. W parku usiad艂am na 艂awce, a potem si臋 po艂o偶y艂am. Niebo by艂o czyste, jakby noc specjalnie si臋 odsun臋艂a, by co艣 mi pokaza膰. Jakby zarz膮dzi艂o “s艂uchaj, czego nie mam ci do powiedzenia, tego, co milczy w tobie najg艂o艣niej”.

 

Oczy zaszkli艂y si臋 podziwem i wdzi臋czno艣ci膮 za t臋 aksamitn膮 map臋 stworzon膮 nie dla nich, lecz dla duszy. Bezchmurne, roziskrzone – jakby gwiazdy wiedzia艂y, 偶e dzi艣 trzeba 艣wieci膰 mocniej. Zobaczy艂am Lutni臋, z jasnym Weg膮 jak iskierk膮 w sercu lata. Nad ni膮 艁ab臋dzia, rozpostartego jak cie艅 opowie艣ci o mi艂o艣ci i przemianie. Deneb migota艂 z cich膮 dum膮, a jego skrzyd艂a przecina艂y Drog臋 Mleczn膮, jakby chcia艂 unie艣膰 j膮 w inny 艣wiat. Na zachodzie jeszcze wisia艂a Herkules, a ja my艣la艂am o sile, kt贸ra nie zawsze musi oznacza膰 cios – czasem wystarczy wytrwa膰. Nad g艂ow膮 zawis艂a Wolarz, a Arktur patrzy艂 na mnie jak stare oko czasu.

 

Przypomnia艂am sobie greck膮 legend臋 o Orfeuszu, kt贸ry sw膮 muzyk膮 wzruszy艂 same gwiazdy, ale nie zdo艂a艂 oszuka膰 losu. Czasem mam wra偶enie, 偶e noc te偶 s艂ucha moich my艣li, ale milczy – nie z oboj臋tno艣ci, lecz z m膮dro艣ci.

 

Pomy艣la艂am o Kasjopei – kr贸lowej, kt贸ra przez w艂asn膮 pych臋 zosta艂a uwi臋ziona na niebie. Legenda m贸wi, 偶e Zeus skaza艂 j膮 na wieczne kr膮偶enie wok贸艂 bieguna, czasem do g贸ry nogami, by nie zapomnia艂a swojej winy. Ale patrz膮c na ni膮 dzi艣, pomy艣la艂am “mo偶e wcale nie chodzi o kar臋?”. Mo偶e to przypomnienie, 偶e czasem trzeba wszystko zobaczy膰 z innej perspektywy, nawet w艂asny b艂膮d. Mo偶e w艂a艣nie wtedy, kiedy jeste艣my 鈥瀌o g贸ry nogami鈥, mo偶emy zrozumie膰 co艣, czego nie widzieli艣my z ziemi.

 

Czu艂am si臋 dzi艣 troch臋 jak Kasjopeja – zawieszona, zakr臋cona, oderwana od znanych kierunk贸w. Ale je艣li ona 艣wieci dalej, mimo swojej historii, to mo偶e ja te偶 mog臋. Mo偶e zagubienie to nie pora偶ka, tylko moment, kiedy niebo robi miejsce, by艣my spojrzeli w g贸r臋. Nie po to, by znale藕膰 drog臋, ale by sobie przypomnie膰, 偶e jeste艣my jej cz臋艣ci膮.

 

Le偶a艂am tam d艂ugo, wpatrzona w konstelacje, jakbym szuka艂a w nich odpowiedzi. Mo偶e niebo nie m贸wi nam, dok膮d i艣膰, ale przypomina, 偶e wszystko jest cz臋艣ci膮 wi臋kszego porz膮dku. Nawet nasze pytania…

 

Oce艅 klikaj膮c:
0

艣cie偶ki kt贸re wybieraj膮 ciebie
4 (2)

Wysiad艂am kawa艂ek za ostatni膮 wi臋ksz膮 miejscowo艣ci膮. Samoch贸d odjecha艂, znikn膮艂 za zakr臋tem, a ja zosta艂am – wreszcie nieruchoma, wreszcie obecna. Przede mn膮 by艂a tylko nieznana droga i powietrze, kt贸re pachnia艂o jak lato w swojej najbardziej intymnej ods艂onie. Wilgotna trawa, soczysta ziele艅 li艣ci, zapach nagrzanej ziemi i lekko s艂ona mg艂a, kt贸ra, cho膰 oceanu jeszcze nie by艂o wida膰, ju偶 unosi艂a si臋 wok贸艂, jak zapowied藕 spotkania.

 

Ruszy艂am powoli, tak jakby moje cia艂o dopiero uczy艂o si臋 tego ruchu – kroku po kroku, z wdzi臋czno艣ci膮, bez po艣piechu. S艂o艅ce nie艣mia艂o dotyka艂o ramion, czu艂am je jak ciep艂e palce przesuwaj膮ce si臋 po sk贸rze. Strumienie szemra艂y gdzie艣 obok, jakby czeka艂y tu na mnie i opowiada艂y co艣 szeptem.

 

艢cie偶ka wi艂a si臋 jak opowie艣膰 – raz pod g贸r臋, raz w d贸艂, pe艂na zakr臋t贸w, kt贸re nie zdradza艂y, co za chwil臋. Jakby sama ziemia chcia艂a mnie pozna膰 najpierw, zanim da mi si臋 ods艂oni膰.

 

Na stromych zboczach pas艂y si臋 owce i krowy. A ja zobaczy艂am w niewielkiej odleg艂o艣ci par臋 uroczych koni. Podesz艂y blisko, tak blisko, 偶e niemal czu艂am ich oddech na d艂oniach. W ich oczach nie by艂o strachu, tylko spokojna ciekawo艣膰. Ich cicha obecno艣膰 by艂a tak pe艂na mocy. Jak dw贸ch przewodnik贸w w wewn臋trznym znaczeniu. Pokazali mi co艣, czego nie umia艂am jeszcze nazwa膰 – mo偶e zaufanie, mo偶e prostot臋 bycia. Uda艂o mi si臋 zrobi膰 kilka zdj臋膰, nagra膰 ich obecno艣膰.

 

To by艂 pocz膮tek mojej wyprawy. I ju偶 wtedy czu艂am, 偶e wszystko, co przede mn膮 b臋dzie prawdziwe. Nie艂atwe, nieprzewidywalne, czasem bolesne. Ale moje. Dzieli艂am si臋 tym wszystkim z przyjacielem, wysy艂a艂am kr贸tkie filmy, relacjonowa艂am. Ale zachwyt鈥 wiedzia艂am, 偶e zachwytu nie da si臋 zapisa膰, nie si臋 opisa膰, opowiedzie膰. On zostaje w 艣rodku jako ciep艂o, jako b艂ysk, jako co艣, co przypomni si臋 p贸藕niej, gdy b臋dzie trudno.

 

Samochody mija艂y mnie rzadko, powoli, jakby tu te偶 zwalnia艂y, ch艂on膮c przestrze艅. Ka偶dy kierowca podnosi艂 r臋k臋 w ge艣cie pozdrowienia. Czasem u艣miech, czasem tylko skinienie, drobne znaki obecno艣ci, kt贸re rozgrzewa艂y bardziej ni偶 s艂o艅ce. Gdy schodzi艂am z w膮skiej drogi, ust臋puj膮c miejsca, czu艂am, 偶e i ja jestem jej cz臋艣ci膮. A potem zn贸w by艂am sama. Sz艂am dalej – bez po艣piechu, za to z celem. I tak dotar艂am do jeziora.

 

Kocham to miejsce. Noc膮 l艣ni jakby kto艣 rozsypa艂 w nim gwiazdy – ciche, dr偶膮ce 艣wiat艂o zanurzone w wodzie. Teraz by艂o spokojne. Czyste jak my艣l, kt贸ra pojawia si臋 zanim zd膮偶ysz j膮 nazwa膰. Przez chwil臋 mia艂am wra偶enie, 偶e patrz臋 na swoje wn臋trze – g艂臋bokie ale przejrzyste, kruche, prawdziwe.

 

Skr臋ci艂am w lewo – chcia艂am i艣膰 w stron臋 oceanu, ale pomyli艂am drog臋. Dotar艂am do ko艅ca. I w艂a艣nie tam, gdzie niczego si臋 nie spodziewa艂am, dosta艂am co艣. Widok idealny. Tabliczka z nazw膮 jeziora i 艣wiat艂o, kt贸re uk艂ada艂o si臋 jak prezent. Jakby sama droga powiedzia艂a: 鈥瀌obrze, 偶e si臋 zgubi艂a艣鈥.

 

Zawr贸ci艂am. Tym razem posz艂am zgodnie z map膮 – ca艂膮 tras膮 wok贸艂 jeziora. Mija艂am znajome miejsce, gdzie kiedy艣 spa艂am w aucie. Tamta noc wr贸ci艂a – ciep艂o zamkni臋tego wn臋trza, niebo pe艂ne gwiazd widziane przez ods艂oni臋ty dach, rytmiczny d藕wi臋k wody uderzaj膮cej o stabiln膮 przysta艅.

 

Wtedy te偶 by艂am sama. Ale nie samotna. Wolno艣膰 nie zawsze ma kszta艂t decyzji – czasem po prostu nie masz zasi臋gu, nikt nic od ciebie nie chce, a ty oddychasz pe艂niej. To wystarcza. Za to jestem wdzi臋czna.

 

Kiedy tak sz艂am co艣 przyku艂o moj膮 uwag臋 – zaproszenie w膮skiego przej艣cia. A mo偶e to by艂a intuicja w rytmie drobnego poruszenie powietrza? Zesz艂am z drogi w d贸艂. Kamienne schodki, ch艂贸d drzew, 艣cie偶ka coraz bardziej stroma, jakby prowadzi艂a mnie w g艂膮b czego艣 starszego od czasu. Na dole pomost. Ma艂y, cichy, zapomniany. Cztery stopnie do wody. Dziko艣膰 tak doskona艂a, 偶e a偶 艣wi臋ta. Miejsce utkane z ciszy, z zieleni, z obecno艣ci, kt贸rej nie da si臋 uchwyci膰. Oddycha艂o w艣r贸d zaro艣li, tu偶 przy drodze – niezauwa偶one, a przecie偶 pe艂ne 偶ycia. Poczu艂am, 偶e wr贸c臋 tu jeszcze dzi艣. Ale wtedy by艂am wci膮偶 skupiona – ocean mnie wzywa艂.

 

Wysz艂am z powrotem na asfalt, mapa w telefonie – z艂udzenie pewno艣ci. Sz艂am za ni膮, w stron臋 wielkiej wody. Ale kiedy dotar艂am na miejsce, zrozumia艂am, 偶e to nie by艂 ocean z moich sn贸w. Raczej przesmyk, wewn臋trzne jezioro, co艣 pomi臋dzy. Tym razem to mapa si臋 pomyli艂a – nie serce.

 

Zawr贸ci艂am. Droga zacz臋艂a pi膮膰 si臋 w g贸r臋, coraz wy偶ej, jakby prowadzi艂a mnie do czego艣 wi臋kszego ni偶 cel. Widzia艂am ju偶, 偶e to nie b臋dzie pla偶a. To b臋d膮 klify. Koniec 艣wiata. I nie pomyli艂am si臋. Mi臋dzy zieleni膮 i kamieniem, mi臋dzy niebem a traw膮 – pojawi艂 si臋 pierwszy b艂ysk oceanu. Jeszcze odleg艂y, nie艣mia艂o schowany w chmurach.

 

Jaki艣 czas sz艂am, szukaj膮c wej艣cia. Przej艣cia mi臋dzy murkami, 艣cie偶ki przez zaro艣la. Polna droga raz po raz dawa艂a szans臋 – wystarczy艂o przeskoczy膰 mentolowe ogrodzenie, z czu艂o艣ci膮 dla granicy. I tak zrobi艂am.

 

Ruszy艂am przez pola. Trawy moczy艂y ros膮 buty, wiatr rozpl膮tywa艂 my艣li. Krowy pas艂y si臋 tu偶 nad urwiskiem, spokojne jakby wiedzia艂y, 偶e wszystko jest na swoim miejscu. To by艂 obrazek z marzenia. Z marzenia o wolno艣ci, kt贸ra nie potrzebuje wiele, tylko przestrzeni, ciszy i odwagi, by zej艣膰 ze szlaku.

 

Ch艂贸d mokrych but贸w ju偶 mi nie przeszkadza艂 – sta艂 si臋 wr臋cz koj膮cy, jakby ziemia chcia艂a mnie ostudzi膰 po tylu krokach. Znalaz艂am swoje miejsce, skalny wyst臋p niedaleko kraw臋dzi klifu.

 

Usiad艂am. Patrzy艂am. Oceanu nie dotkn臋艂am, a jednak czu艂am go wsz臋dzie – na s艂onych ustach, w sk贸rze, pod powiekami. Przenika艂 mnie jak my艣l, kt贸ra nie potrzebuje s艂贸w. Klify wok贸艂 mnie – ogromne, ciche, niewzruszone – budzi艂y pokor臋. Ich obecno艣膰 by艂a jak milczenie kogo艣, kto wie wszystko, ale niczego nie narzuca. Patrzy艂am z podziwem, jak wchodz膮 w niebo i trwaj膮, mimo wiatru, mimo silnych uderze艅 oceanu, mimo czasu.

 

Czu艂am si臋 ma艂a – nie s艂aba, ale ludzka. S艂o艅ce malowa艂o na mojej sk贸rze mapy tej w臋dr贸wki – cienie, piegi, ciep艂o. Czu艂am, 偶e nale偶臋 nie do miejsca, ale do tego stanu – zachwytu, ciszy i szacunku.

 

Po tym odpoczynku pe艂niejszym o siebie ruszy艂am z powrotem do miejsca, kt贸re mnie wcze艣niej oczarowa艂o. Pomost. Woda. Dzikie zaproszenie.

 

Zwi膮za艂am w艂osy w niedba艂ego koka, palcami, bez lustra, bez my艣lenia. Rozebra艂am si臋 spokojnie, 艣wiadomie, jakby ka偶dy ruch by艂 cz臋艣ci膮 rytua艂u. W ostatnim momencie niepewnie zsun臋艂am bluzk臋 – wolno, niemal z namaszczeniem. Jakby razem z ni膮 zsun膮艂 si臋 ci臋偶ar 艣wiata.

 

Zesz艂am po czterech 艣liskich stopniach. Woda przyj臋艂a mnie bez oporu. Cicho, ch艂odno – jak miejsce, kt贸re nie potrzebuje s艂贸w, 偶eby powiedzie膰: 鈥瀟u mo偶esz by膰 sob膮鈥. Mog艂am si臋 w niej schowa膰. By艂am wod膮. Przez chwil臋 nie by艂o cia艂a, nie by艂o my艣li – tylko ruch, oddech, unoszenie. Ten przenikliwy ch艂贸d, kt贸ry rozpuszcza艂 teraz moje zm臋czenie.

 

P艂ywa艂am blisko brzegu. Czu艂am spojrzenie pomostu, moje rzeczy u艂o偶one byle jak, ale z trosk膮. A jednak co艣 mnie ci膮gn臋艂o dalej – pla偶a po drugiej stronie. Niedu偶a, dzika, niemal niewidoczna zza krzak贸w.

 

Waha艂am si臋. Woda by艂a nieznana, dno ciemne, przesmyk 艂膮cz膮cy jezioro z oceanem w膮ski, ale niepokoj膮cy. Dr偶enie – mieszanka strachu i ekscytacji. Serce bi艂o szybciej.

 

I pop艂yn臋艂am.

 

Ka偶dy ruch by艂 decyzj膮. Ka偶dy metr oddala艂 mnie od bezpiecznego brzegu. A偶 w ko艅cu stan臋艂am – stopy w nieprzyjemnym mule zapad艂y si臋 na kilkana艣cie centymetr贸w. Z ka偶dym szybkim krokiem czu艂am ostre kamienie i muszle. Bola艂o. Ale to by艂 dobry b贸l. Taki, kt贸ry przypomina, 偶e jeste艣 偶ywa.

 

Wysz艂am na brzeg. Niewielki, ukryty. Zostawi艂am tam 艣lad st贸p, kt贸ry zaraz zniknie. Ale ja? Ja tam by艂am. By艂am jedn膮 z nielicznych. T膮, kt贸ra si臋 odwa偶y艂a. I przez chwil臋 by艂am z siebie taka dumna.

 

Sta艂am tam przez chwil臋 – naga, mokra, rozgrzana od 艣rodka. Woda sp艂ywa艂a po mojej sk贸rze jak dotyk, kt贸rego si臋 nie spodziewasz, ale kt贸rego nie chcesz ko艅czy膰. Rozejrza艂am si臋. By艂am zupe艂nie sama, a jednak wszystko wok贸艂 zdawa艂o si臋 patrze膰 – drzewa, pomost, nawet 艣wiat艂o na powierzchni wody. To by艂o spojrzenie 艣wiata, kt贸ry nie potrzebuje s艂贸w, 偶eby powiedzie膰: 鈥瀓este艣 dok艂adnie tam, gdzie trzeba鈥.

 

Oddycha艂am g艂臋boko w lekkiej ekscytacji t膮 chwil膮 i czu艂am si臋鈥 pi臋kna. Nie dlatego, 偶e wygl膮da艂am jako艣 szczeg贸lnie. Pi臋kna z obecno艣ci. Z odwagi. Z tego, 偶e nie uciek艂am od siebie.

 

I zn贸w bolesna 艣cie偶ka muszel i kamieni i zanurzy艂am si臋 jeszcze raz – wolno, z czu艂o艣ci膮. Kiedy p艂yn臋艂am z powrotem, moje cia艂o by艂o l偶ejsze, jakby wyp艂uka艂o z siebie zb臋dny strach. Wr贸ci艂am intuicyjnie, jakbym by艂a prowadzona przez co艣, co nie mie艣ci si臋 w logice, tylko w ciele. Sk贸ra pe艂na wdzi臋czno艣ci za koj膮cy ch艂贸d wody, w艂osy ci臋偶kie od s艂onej wilgoci. Przestrze艅 za mn膮 falowa艂a – spokojna, cho膰 ju偶 czu艂am, 偶e zostawi艂a mi co艣 w prezencie…

 

P艂yn臋艂am z lekko niepokoj膮cym b贸lem w stopie. Dop艂yn臋艂am do pomostu, serce bi艂o r贸wno, oddech pachnia艂 oceanem. I wtedy zobaczy艂am krew. Wolno艣膰 zawsze ma swoj膮 cen臋 – pomy艣la艂am od razu. Rozci臋ta stopa – nic wielkiego, 2 szczypi膮ce centymetry wystarczy艂y, by poczu膰 si臋 prawdziwie. Bo to nie by艂a rana z przypadku – to by艂a rana z obecno艣ci. Z bycia tu i teraz. Po wolno艣ci, po odwadze i mojej wra偶liwo艣ci. Moje cia艂o zarejestrowa艂o to, czego nie zd膮偶y艂 zapisa膰 umys艂. To, 偶e odwa偶y艂am si臋 by膰 naga wobec 偶ywio艂u – bez kalkulacji, bez asekuracji. Tylko ja i woda.

 

Blizny nie b臋dzie i mo偶e nawet szkoda. Blizny s膮 艣ladami historii, kt贸rej nikt nie musi rozumie膰 poza mn膮. S膮 osobistymi mapami, znakami, 偶e co艣 si臋 wydarzy艂o. 呕e co艣 mnie dotkn臋艂o na tyle mocno, by zosta膰. S膮 pi臋kniejsze ni偶 tatua偶e. Bo tatua偶 wybierasz. Blizna wybiera ciebie. Mo偶e nie ka偶da rana powinna si臋 goi膰 na zawsze, niekt贸re dobrze by艂oby nosi膰 jak medal – bez wstydu, z dum膮.

 

Pomy艣la艂am wtedy, 偶e kocham ocean. Przypomina mi, 偶e 偶ycie boli czasem najpi臋kniej, gdy naprawd臋 je czujesz.

 

Pozwoli艂am ranie krwawi膰 – jakby musia艂a wypowiedzie膰 si臋 do ko艅ca. Nie wtr膮ca艂am si臋. Nie chcia艂am wyg艂adza膰 tego, co dzikie i surowe. Mo偶e czasem cia艂o potrzebuje krwawi膰, 偶eby co艣 w 艣rodku przesta艂o?

 

S艂o艅ce i wiatr suszy艂y moj膮 sk贸r臋 i zostawia艂y ciep艂e 艣lady, kt贸rych nie da si臋 zetrze膰. By艂am napi臋ta jak tkanina, krucha i mocna jednocze艣nie. Kiedy si臋 ubiera艂am, czu艂am, 偶e co艣 si臋 domkn臋艂o. Nie tyle zak艂ada艂am ubranie, co wraca艂am z innego 艣wiata – odmieniona, ale wci膮偶 sob膮.

 

Jeszcze chwil臋 zosta艂am mi臋dzy wod膮 a brzegiem – my艣lami wraca艂am do miejsca, gdzie zostawi艂am cisz臋, 艣lad stopy i kawa艂ek siebie, kt贸ry ju偶 nie wr贸ci.

 

A potem ruszy艂am. Nie odwracaj膮c si臋. Nie szukaj膮c niczego w tyle g艂owy. Zm臋czona, ale silna. Nie ta sama. Ca艂a w s艂o艅cu, wysuszona 艣wiat艂em, nasycona czym艣, czego nie spos贸b zapisa膰 aparatem.

 

G艂贸d przypomnia艂 o sobie p贸藕niej – fizyczny, ale nie natarczywy. Woda, bagietka i kabanosy – posi艂ek bogini. Ale mo偶e w艂a艣nie w tym by艂o wszystko? Prostota, brak potrzeby wi臋cej. Czasem cz艂owiekowi trzeba tylko ciep艂a, ruchu i kawa艂ka chleba, 偶eby czu膰 si臋 niesko艅czonym.

 

Zrobi艂am 18,27 kilometra – 25.249 krok贸w. Ka偶dy z nich mia艂 znaczenie, nawet je艣li nie prowadzi艂 do niczego konkretnego. Wolno艣膰 nie przychodzi g艂adka. Przychodzi z b贸lem w stopie, z g艂odem pod 偶ebrami, z l臋kiem, 偶e mo偶e jednak kto艣 ci臋 obserwuje. Ale to w艂a艣nie ten b贸l鈥 To on sprawia, 偶e nie zapominasz. To on m贸wi: 鈥瀊y艂a艣 tam naprawd臋鈥. Ten b贸l to nie wr贸g. To nauczyciel. Pokazuje granice, 偶eby艣 mog艂a je przekroczy膰 z szacunkiem. Uczy cierpliwo艣ci, kiedy si臋 boisz, wytrwa艂o艣ci, kiedy jeste艣 zm臋czona, i obecno艣ci – tej najprostszej, kiedy wszystko w tobie m贸wi: 鈥瀠ciekaj鈥, a ty zostajesz.

 

Mo偶e to nie jest rozs膮dne. Mo偶e kobieta nie powinna i艣膰 sama. Nie powinna zanurza膰 si臋 naga w zimnej wodzie. Nie powinna zostawia膰 plecaka na brzegu, ufa膰 ludziom i przestrzeni. Ale mo偶e w艂a艣nie o to chodzi? 呕e tam, gdzie nie powinnam, tam odnajduj臋 siebie. Nie t臋, kt贸r膮 widz膮 inni. Nie wersj臋 przyzwoit膮, dostosowan膮, praktyczn膮. Tylko siebie – w dziko艣ci, w sp臋kanej sk贸rze, w soli na wargach.

 

Tam jestem dla nikogo.

Tam jestem.

Po prostu.

Oce艅 klikaj膮c:
3

,,,
4.7 (3)

Cz艂owiek z racji bycia samotnym bytem unika konfrontacji w momentach s艂abo艣ci a i nie podejmuje walki kiedy jej wygra膰 nie mo偶e. Z natury ludzkiej pysza艂kowato艣ci podejmuje tylko te dzia艂anie, kt贸re przynosz膮 mu chwa艂臋. Pami臋ta swoje pora偶ki i nigdy do nich nie wraca. Buduje tylko tam gdzie jest to realne i zawsze unika pogardy i 艣miechu.

Oce艅 klikaj膮c:
images zielone pioro 0

refleksja
0 (0)

cz艂owiek zawsze pozostaje sam, nawet kiedy rozmawia z lud藕mi

cz艂owiek mo偶e liczy膰 na siebie dlatego tak du偶o potrzebuje

cz艂owiek k艂amie bo prawda jest niebezpieczna jak brak dachu

cz艂owiek choruje i umiera a przyczyna nigdy nie jest znana

cz艂owiek kocha siebie bo musi

Oce艅 klikaj膮c:
0

Pomy艣la艂am o jej imieniu…
4.3 (6)

Dzi艣 nada艂am jej imi臋. Czu艂am, 偶e to naturalna kolej rzeczy. Jest we mnie i poza mn膮 jednocze艣nie. Nie potrafi臋 ju偶 m贸wi膰 o niej jak o cieniu, bo jest kim艣, kto siedzi przy moim stole, je z moich talerzy, trzyma s艂uchawk臋 pod prysznicem…

Czasem w ni膮 milcz臋 kiedy nie mam si艂y m贸wi膰. Karmi臋 j膮 艂zami, kt贸re wyp艂ywaj膮 bez zaproszenia. Przynosz臋 jej wspomnienia jak puste szklanki, by mog艂a nape艂ni膰 je gorycz膮 i zw膮tpieniem.

 

Ona mnie boli. Wgryza si臋 od 艣rodka jak rdza, kt贸ra zjada metal, jak powolny mr贸z, co rozsadza kamie艅. Zdziera ze mnie kawa艂ki tego, co chcia艂am, by ju偶 nie bola艂o i zostawia pustk臋 – lodowat膮, bezkszta艂tn膮, nie do nazwania.

 

Potrzebujemy siebie nawzajem, cho膰 nie chc臋 tego przyzna膰. Jestem dla niej domem i wi臋zieniem. Im bardziej j膮 karmi臋, tym bardziej ona mnie niszczy.

 

Ale gdybym przesta艂a,

to co wtedy zostanie ze mnie?

 

Jestem statkiem, kt贸ry wyp艂yn膮艂 bez powrotu i sol膮, kt贸ra powoli rozpuszcza si臋 w d艂oniach 偶ycia… Mo偶e to jest m贸j spos贸b na znikni臋cie –

nie hukiem, nie krzykiem, ale cichym, powolnym rozpuszczeniem si臋 w kim艣, kto nie pozwala mi by膰 woln膮.

 

Nie wiem, czy to walka, czy poddanie.

Nie wiem, czy powinnam j膮 zostawi膰,

czy da膰 si臋 jej ca艂kowicie poch艂on膮膰.

 

Wiem jedno – bez niej by艂abym tylko cieniem bez kszta艂tu, ale z ni膮鈥 jestem czym艣 wi臋c

ej ni偶 znikaniem.

Oce艅 klikaj膮c:
2

Ja nie zrywam kontakt贸w, po prostu znikam za horyzontem.
5 (3)

Dzi艣 zn贸w my艣l臋 o tym, jak powoli znikam. Nie zostawiam po sobie po艂amanych most贸w, nie trzaskam drzwiami. Po prostu odp艂ywam, tak cicho, 偶e nikt nie s艂yszy plusku. Jestem jak statek – bia艂a plamka na horyzoncie. Czasem kto艣 krzyknie z brzegu, inny pomacha r臋k膮, ale te g艂osy nie nios膮 si臋 przez mg艂臋, nie dochodz膮 do mnie.

 

Czuj臋, jak rozpuszczam si臋 w Twoich d艂oniach, 呕ycie. I ju偶 nie protestuj臋. Mo偶e chcia艂abym sta膰 si臋 grudk膮 soli – zanurzy膰 si臋 w Twoim cieple i znikn膮膰. Zosta膰 tylko w smaku, w Twoich 艂zach, mo偶e w czyjej艣 herbacie wypitej w po艣piechu, w zapachu mokrego swetra, kt贸ry kto艣 kiedy艣 zapomni na 艂awce w parku.

 

Ka偶dy m贸j dzie艅 jest jak kolejny metr w g艂膮b oceanu – coraz zimniej, ciemniej, ciszej, coraz dalej od brzegu. To tak wci膮ga…

 

Pisz臋 do Ciebie, 偶eby艣 wiedzia艂o, 偶e pr贸buj臋 si臋 trzyma膰. Chwytam si臋 resztek powietrza, ludzi na nabrze偶ach, ich r膮k, kt贸re mnie nie si臋gn膮. Nie chc臋 偶eby si臋gn臋艂y… Mo偶e to wstyd, a mo偶e ulga – nie wiem.

 

Gdy zamykam oczy, widz臋 wodospad, 艣wiat艂a, domy, miasto, kt贸re kiedy艣 by艂o moje. Teraz wszystko si臋 rozmywa. Zostaje tylko ta cisza, ten szum w uszach i ciep艂e d艂onie, w kt贸rych chcia艂abym si臋 rozpu艣ci膰 do ko艅ca.

 

Sp贸jrz za mn膮 na lini臋 wody. Mo偶e jeszcze b臋dzie tam bia艂y 偶agiel – ostatni 艣lad, 偶e by艂am.

 

Oce艅 klikaj膮c:
ai generated 8738968 19202 1 0

Dziennik niecodzienny – przemy艣lenia锘
5 (2)

Dzisiaj i wczoraj bardzo du偶o si臋 dzia艂o. Emocje, reakcja, wolne, debaty, szkolenia. Odpowiedzi te偶 bardzo mnie poruszy艂y. Jest taki moment, taki dzie艅, 偶e mam ochot臋 pisa膰 jednocze艣nie o wszystkim. Wszystko jest takie wa偶ne. Nie wiem tylko jeszcze dlaczego, jest o niego tak bardzo zazdrosna? Tego nie powiedzia艂a, ale wida膰 to go艂ym okiem. Poczekam.

Dzisiaj odnalaz艂am to, czego tyle szuka艂am. W trzech aspektach. To by艂o dla mnie bardzo wa偶ne. Ca艂y czas jest. Szkoda, 偶e nie wcze艣niej, bo cz臋艣膰 by to zmieni艂o, ale lepiej dzisiaj ni偶 jutro. Kilka spraw za艂atwi臋 niebawem. Reszta poma艂u si臋 pouk艂ada. Za p贸艂 roku i do nich zajrz臋, nie tylko wtedy. Wtedy jednak przekonam si臋, 偶e mam racj臋. Wiem, 偶e j膮 mam.

Czuj臋 si臋 jakby kto艣 mi na trzaska艂 po g艂owie, za niefortunne, wed艂ug innych s艂owa. Jak nie fortunne? No jak? Pytam si臋 g艂o艣no. Przecie偶 mi艂o艣膰 nie mo偶e by膰 samolubna. U艣miecham si臋 szczerze. Z mi艂o艣ci膮.

05.12.2024 r.

Oce艅 klikaj膮c: