Dla mnie by艂e艣 kim艣 innym. Mo偶e to odbicie dzia艂a艂o jak zwierciad艂o wkl臋s艂e – zbli偶y艂e艣 si臋 za bardzo i nagle wszystko stan臋艂o na g艂owie? Obraz p臋k艂, a ja zobaczy艂am Ci臋 bez ram, bez filtra, bez tej wersji, kt贸r膮 chcia艂e艣 mi pokaza膰.
Widzia艂am Ci臋 wtedy ca艂ego – nie tylko Twoje dobre 艣wiat艂o, ale i cienie. Widzia艂am to, co Ci臋 ukszta艂towa艂o, te drobne p臋kni臋cia l臋ku i bruzdy strachu. S艂ysza艂am te偶 same koszmary, kt贸re drapi膮 od 艣rodka, ciche jak 艣nieg spadaj膮cy na dach w 艣rodku nocy.
Dawa艂am Ci przestrze艅 na ka偶d膮 Twoj膮 natur臋 – na Twojego wewn臋trznego wilka, na zagubionego ch艂opca, na wojownika, estet臋, buntownika, ignoranta, prymitywnego chama. To Ty decydowa艂e艣 kim przy mnie by膰 i by艂e艣 kim艣 po prostu dobrym… w tym, kim by艂e艣. Zakre艣li艂am tylko cienk膮 lini臋, za kt贸r膮 stoj臋 ja i nigdy nie chcia艂am jej przesuwa膰, tak samo jak nigdy nie chcia艂am przesuwa膰 Twoich granic. W艂a艣nie za to chcia艂am szanowa膰 Ciebie.
By艂am gotowa by膰 obok ka偶dej Twojej g艂upiej decyzji, bo wiem, 偶e ka偶dy z nas potrafi b艂膮dzi膰 jak 膰ma lec膮ca do p艂omienia. I kocham w Tobie to b艂膮dzenie, bo ono jest o tym, 偶e 偶yjesz, 偶e si臋 szarpiesz, 偶e pr贸bujesz.
Powiedz prosz臋, dlaczego nie mogli艣my si臋 pi臋knie r贸偶ni膰? Kto mia艂by zdradzi膰 swoj膮 natur臋, cho膰by jej kawa艂ek? My艣l臋, 偶e to by艂oby gorsze ni偶 ka偶da k艂贸tnia 鈥 udawa膰, 偶e jeste艣my kim艣 innym, 偶eby tylko mniej bola艂o.
M贸wisz: dopamina. Zapomnia艂e艣 o oksytocynie, o serotoninie, o noradrenalinie, o tych wszystkich chemicznych drobnostkach, kt贸re sklejaj膮 nasze spojrzenia w jedno na kr贸tkie minuty. Ale przecie偶 to nie tylko chemia – to ciep艂o Twojej d艂oni na moim karku. To Tw贸j oddech, kt贸ry czu艂am na czole, kiedy jeszcze wierzy艂am, 偶e tak blisko nie mo偶na k艂ama膰.
To te偶 by艂e艣 Ty – tak samo prawdziwy jak ten dzisiejszy. Tak samo czu艂y, jak brutalny, zwyczajny, nieprzewidywalny. Nie wierz臋 Ci, kiedy m贸wisz, 偶e jeste艣 okre艣lony. Wiem, 偶e pod warstw膮 codziennych s艂贸w masz g艂臋bi臋, kt贸ra mog艂aby zala膰 ca艂e moje miasto, gdyby艣 tylko odwa偶y艂 si臋 otworzy膰 zapory. Jeste艣 bez brzegu, a jednak ca艂y.
W jaki艣 spos贸b wci膮偶 Ci臋 kocham. W tym, co kruche i w tym, co twarde jak kamie艅. Kocham to, 偶e mo偶esz by膰 porcelan膮 i g艂azem. 呕e potrafisz milcze膰 tak g艂o艣no, 偶e a偶 boli. 呕e Tw贸j potencja艂 jest jak nasiono w suchym ogrodzie – wystarczy kropla, a wyro艣nie las.
Mo偶e kiedy艣 to zrozumiesz. Mo偶e kiedy艣 sam siebie zobaczysz tak, jak ja Ci臋 widzia艂am – odbitego nie w krzywym lustrze, ale w moich oczach, kt贸re nigdy nie chcia艂y Ci臋 wykrzywia膰.
Czy jeszcze kiedy艣 pozwolisz sobie by膰 wszystkim, czym mo偶esz by膰? Czy potrafisz uwierzy膰, 偶e w Tobie te偶 jest co艣, co nie potrzebuje zbroi? 呕e w zwyczajno艣ci te偶 mieszka cud? Co by艣 zrobi艂, gdyby艣 ju偶 nie musia艂 by膰 silny? Czy kiedy 艣pisz, czujesz, 偶e kto艣 wci膮偶 Ci臋 trzyma? Czy pozwolisz si臋 kiedy艣 pokocha膰 bez walki? Czy umia艂by艣 zosta膰, gdyby nikt Ci臋 nie potrzebowa艂? Czy wiesz, 偶e czasem wystarczy, 偶e po prostu oddychasz?
K.