Autor: Grazyna KS

piekara 0

Cała prawda

Tytuł książki: Ani słowa prawdy Autor książki: Jacek Piekara

Cała prawda

Dziś o całej prawdzie w sprawie książek nie posiadających ambicji bycia wielkimi. Książki owe mają dostarczyć rozrywki w różnej formie, mogą śmieszyć, mogą straszyć lub po prostu być zlepkiem liter, o których szybko się zapomina. Przy takich książkach człek spracowany odpoczywa, oddycha innym powietrzem, nie zawsze musi być świeże. W każdym razie po takie pozycje literackie czasami się sięga. Nawet trzeba. Kiedy człowieka do ziemi przybije ambitna lektura, oddech jest wskazany. Wśród takich opowieści są lepsze, gorsze lub do niczego. Żeby wiedzieć do jakiego gatunku dana rzecz należy, obowiązkowo trzeba ją przeczytać. Takim właśnie nastawieniem sięgnęłam po „Ani słowa prawdy. Opowieści o Arivaldzie z Wybrzeża” Jacka Piekary. Tytuł, w połączeniu z okładką, od razu mnie zachęcił. Żadnej ściemy. Żadnego łapania czytelnika na lep z gatunku „hit roku, z życia wzięte”czy tym podobne bzdury. Na okładce facet z brodą, ni to święty ni to czarnoksiężnik, obok jakaś wypacykowana lala i z tyłu jeszcze ktoś tam. Autor stawia sprawę jasno – nic tu prawdą nie jest. Znaczy się mamy fantasy w całej okazałości.
W czytaniu utwór okazał się być całkiem przyjemny. Ot takie połączenie baśni dla dzieci z baśniami arabskimi dla dorosłych, takiego Tolkiena z Sapkowskim i fantazji z rzeczywistością. Mieszanina pozornie wybuchowa, ale pozwalająca na chwilę wytchnienia pomiędzy ambitnymi pozycjami wybitnych.
Każde opowiadanie, bo są to takowe, ma dokładny opis miejsca akcji, uczestników i samą akcję. Łączy je oczywiście tytułowa postać, która idealna nie jest i to jest jej najlepszą cechą. Arivald swoje za uszami ma i chwała mu za to, bo jest bardziej ludzki. Jego działalność jednym się podoba, drugim nie. I to też jest fajne. Napisałam „fajne”? Takie słowa w recenzji? Oczywiście, bo cała książka jest po prostu fajna. Ma sporą dawkę humoru. Nie takiego, że tarzamy się na matce ziemi ze śmiechu. My się po prostu uśmiechamy, podziwiając działalność Arivalda. On też się uśmiecha, jeśli udaje mu się sprawę załatwić do końca. A jest tych spraw dziesięć. Rozwiązywane są nie tylko dzięki ruchom różdżki i zaklęciom. Nasz bohater ma siłę w rękach, co pozwala mu załatwić wiele spraw dzięki owej sile w mięśniach.
W sumie więc dostajemy do ręki książkę, przy której odpoczywamy, ale na którą nie wnerwiamy się, mówiąc, iż naiwna i pozbawiona sensu. Ba, ta książka nadaje się nawet dla tych, co nie przepadają za fantasy (a autorka niniejszej recenzji takową jest). Bo nie przegina w żadnym miejscu. Wszystkiego jest tu w normie. Jeśli więc jesteście miłośnikami ambitnej niszowej literatury, ale chcecie odpocząć, polecam Arivalda i jego przygody. Łącznie z dobrą kawą, a może nawet kieliszkiem czegoś więcej (jest przed dwudziestą drugą, zatem nazwy nie wymieniam).

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
luk 0

Beznadzieja

Tytuł książki: Łuk triumfalny Autor książki: Erich Maria Remarque

Beznadzieja

Są książki, do których się wraca. Zupełnie nie wiadomo, dlaczego się wraca. Oczywiście jeśli owa opowieść jest atrakcyjna i poprawia nam humor, wszystko staje się jasne. Ale jeśli nas dołuje? Wywołuje uczucia zwane dziś powszechnie depresją (bo dziś każde uczucie nie będące dobrym humorem tak się nazywa)…
Właśnie… Po raz drugi sięgnęłam po „Łuk triumfalny” Ericha Marii Remarque… I nie był to żaden deszczowy, listopadowy dzień… I nie wróciłam z pogrzebu… Nawet stary pies miał się tego dnia dobrze… Skąd nagła tęsknota za tekstem trudnym, treścią przygnębiającą, powodującą utratę wiary w człowieka?
„Łuk…” wielu krytyków uznaje za najlepszą książkę niemieckiego pisarza. Nie będę się z nimi kłócić. Wszystkie przeczytane przeze mnie powieści tego pisarza były dobre w sensie warsztatu twórczego i znakomite w tworzeniu rzeczywistości epickiej. A może właśnie dlatego, że nie była to rzeczywistość epicka?
Nie znam czasów początku minionego stulecia, kiedy w Europie wojna goniła wojnę. Wielcy patrioci przedstawiają obydwie jako walkę ze złem i oddają każdego roku przy pomnikach hołd bohaterom. Kto jest zły? Kto jest bohaterem? Remarque wskazuje jednoznacznie – człowiek.
Bohater jego powieści jest Niemcem, zbiegłym obywatelem III Rzeszy. Nie godzi się na upodlenie człowieka przez faszyzm, godzi się na niepewność jutra. Nie ma paszportu, nie może legalnie pracować i mieszkać w kraju, który jest przeciwko ustrojowi panującemu w jego ojczyźnie. Legalnie oczywiście nic nie może, ale nielegalnie…. Jako znakomity chirurg przeprowadza operacje. Nikt nie ma nic przeciwko temu. Robi to dobrze. Mieszka niezameldowany w pensjonacie i płaci za pobyt. Właścicielka nie ma nic przeciwko temu. Spaceruje po Polach Elizejskich i nikt nie ma nic przeciwko temu. Łuk triumfalny zdaje się uśmiechać z tej sytuacji. A jednak wszystko jest nie tak. Miłość też jest nie taka. Ciągle jest stan zagrożenia. Ludzie są smutni. Paryski krajobraz też.
Pozornie w powieści nie dzieje się nic. Zwykłe obrazki, zwykła codzienność, problemy jak u każdego w każdych czasach. Cieszmy się, póki jeszcze nie ma wojny – wydają się cieszyć pozostali bohaterowie powieści. Czujemy jednak w powietrzu beznadzieję. Żyjemy, bo nie mamy wyjścia. Jesteśmy w tym miejscu, gdyż gdzieś być musimy… Nie mamy na to żadnego wpływu…
Powieść przytłacza swymi smutnymi refleksjami nad ludzkim losem zależnym nie od jego właściciela, ale od innych ludzi. Tu praktycznie nikt nie decyduje za siebie. Robią to inni. Nawet w miłości, najbardziej intymnej ze spraw, samemu nie podejmuje się decyzji. Robi to ktoś inny. Starożytni nazwali to fatum, przeznaczeniem, którego nikt nie uniknie. Tak właśnie traktuje życie bohater Remarque’a. On po prostu czeka, bo doskonale zdaje sobie sprawę, iż to co stanie się z nim, nie jest od niego zależne. Od losu nie ma ucieczki…
Cóż, ciężko na duszy się zrobiło…Ale czasami warto pochylić się na beznadzieją tego świata…

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
lapa 2

To nie tak miało być….

Tytuł książki: Łapa w łapę Autor książki: Kamila Łapicka

To nie tak miało być….

Czasami tak się zdarza…. Bierze człowiek do ręki książkę…. Na okładce zdjęcie wybitnego, nieżyjącego już aktora…. W środku zapis rozmów, które prowadziła z nim jego żona… Krótkie rozdziały… Wszystko wydaje się być dobre, odpowiednie i zapowiada się interesująco. Niestety, po przeczytaniu jest rozczarowanie…
„Łapa w łapę” to zapis luźnych rozmów, jakie prowadziła Kamila Łapicka ze swym mężem Andrzejem Łapickim, praktycznie tuż przed jego śmiercią. Tematyka różna. Trochę wspomnień. Trochę plotek z życia gwiazd. Trochę filozofii życiowej. Sporo morałów. Aforyzmów. Niby powinno być ciekawie… Dlaczego nie jest?
Według słów Kamili Łapickiej, jej mąż nie chciał, by napisano o nim tradycyjną biografię. A wszystko to na etapie pisania życiorysów o wszystkim i przez wszystkich. Prawdopodobnie przyczynił się do tego film Romana Polańskiego „Autor – widmo”. Wielu ludzi dopiero wówczas dowiedziało się, że istnieje taka instytucja jak owe pisarskie widmo, ukryte pod treścią wspomnień znanego człowieka. Od tamtej pory biografie celebrytów zaczęły pojawiać się jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Kiedy zabrakło już żyjących lub zmarłych w ostatnich latach, zaczęto sięgać po postacie zwane już historycznymi. W większości były to opowieści o tym, że urodził się, żył, dokonał i umarł. Kilka takich przemknęło mi przez ręce. W sumie więc nic nowego. Autorzy, widma lub autentyczni, zaczęli zatem szukać formy do upieczenia swego ciasta, zwanego biografią znanego człowieka. I jak to bywa w piekarniku lub w pisaniu książek, niektóre formy były udane, inne mniej.
Wywiad – rzeka z Łapickim niestety należy do tej drugiej grupy. Kiedy przeczytałam blisko trzysta stron, nie dowiedziałam się praktycznie niczego nowego o wybitnym aktorze. Uciekły również nieliczne anegdoty z życia gwiazd. Wypowiedzi mogących być aforyzmami, nie zapisywałam. Ale czy rzeczywiście były odkrywcze? Książka nie pokazała mi owej prawdziwej twarzy wielkiej gwiazdy polskiego teatru i filmu. Jaki właściwie był? Zarozumiały czy skromny? Pewny siebie czy wątpiący? Po przeczytaniu miała wrażenie, że był…. Nijaki, bez wyraźnego charakteru, zdecydowania… Na pewno się mylę, gdyż Łapicki nie wyglądał na kogoś cichego, płochliwego czy skrępowanego. Tego niestety, z książki tworzonej wspólnie z żoną nie wywnioskowałam. Czyżby chciał pozostać w pamięci widzów właśnie tak nijako? Tekst miał w zamierzeniu autorki być pogodny… Cóż… według mnie jest nudny…
Są to pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi. Książka nie miała wielu przyjaznych recenzji. Piszący je bardzo starannie dobierali słowa, gdyż po jej opracowaniu aktor umarł. Szacunek wybitnemu człowiekowi się należy. Myślę, że należy się mu również inna biografia. Może bardziej pomnikowa, może bardziej żywa. Kto ja napisze?

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
1

Poczucie bezpieczeństwa

Tytuł książki: Pokolenie kolosów Autor książki: Tomza

Poczucie bezpieczeństwa

Po co ludzie wchodzą na najwyższe szczyty świata? Po co nurkują w najgłębszych jaskiniach? Dlaczego ruszają wokół świata małymi jachtami, kajakami? Do tej pory nie potrafiłam znaleźć na to odpowiedzi. Oczywiście tacy ludzie imponowali mi odwagą, zdrowiem i śmiałością. Z umiejscowieniem ich sportów ekstremalnych miałam trudności. Przeczytanie i obejrzenie (są fotki, dużo fotek) książki Piotra Tomzy „Pokolenie Kolosów” zbiegło się u mnie z obejrzeniem filmu „Trzynastu”, fabularyzowanej opowieści o uratowaniu drużyny piłkarskiej chłopców z jaskini Tham Luang w Tajlandii po tym, jak zostali uwięzieni przez ulewny deszcz i niebezpieczną powódź w 2018 roku. Uratowali ich właśnie nurkowie jaskiniowi, którzy wędrują w głąb skał, by… właśnie…. Po co? Właśnie po to, by uratować czyjeś życie. Doświadczenie zdobyte podczas „sportowego” nurkowania procentuje w akcji ratunkowej. Podobnie jak z wchodzeniem na szczyty. Opłynięciem globu. To nie tylko akt odwagi, To nauka.
Książka Tomzy została wydana w piętnastolecie przyznawania nagród nazwanych „Kolosami”, najważniejszych polskich nagród podróżniczych. Mamy tu piętnaście opowieści o niezwykłych ludziach. Są grotołazi, alpiniści, żeglarze, autorzy niezwykłych pomysłów, mających na celu odkrywanie świata i zdobywanie niezdobytego. Wśród nich Krzysztof Starnawski, który zanurkowała w głąb jaskini Hranická propast w Czechach na głębokość 223 metrów; Sylwester Czerwiński, który odbył samotną rowerową podróż z Polski do Nowej Zelandii; Kinga Choroszcz co objechała świat autostopem, ale podczas kolejnej wyprawy zapadła na malarię mózgową i zmarła….Bo czasami realizację własnych marzeń, która potem przydaje się innym, przypłaca się życiem lub zdrowiem.
Książka o wybranych laureatach to źródło wiedzy o ludzkich wyczynach. Bardzo dobrze udokumentowane. O każdym z piętnastu bohaterów autor pisze z sympatią i podziwem. Podaje dane, najważniejsze osiągnięcia, czasami pisze o życiu osobistym, jeśli wiąże się ono z wykonywaną pasją. Opowieści czyta się łatwo. Czy lekko? Raczej nie. Są przecież opisem zachowań ekstremalnych, a te jak wiadomo podziwiamy, mówiąc: „Ja nigdy w życiu….”. Tak, my nigdy w życiu. Ale czy nie może przez przypadek nas spotkać nieszczęśliwy wypadek? Przypadkowe utknięcie w górskiej szczelinie? Przypadkowe obsunięcie się ziemi i znalezienie się w grocie? Nieplanowany, dłuższy pobyt w egzotycznym kraju? Kto nas wyciągnie z tarapatów? Z czyich doświadczeń będziemy korzystać?
Każda ekstremalna wyprawa służy bowiem nie tylko zaspokojeniu własnych ambicji. Do akcji tarowania chłopców w tajskiej jaskini ruszyli właśnie ci, których nie rozumiemy. Członkami TOPR-u są również ci, co wspinają się na niedostępne szczyty Himalajów. Sam trening na skałce w hali sportowej nie wystarczy.
Czytając zatem książkę Piotra Tomzy nie tylko podziwiajmy, cieszmy się, że tacy ludzie są wokół nas. Jesteśmy bezpieczniejsi.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
0

Czasy Napoleona w Anglii

Tytuł książki: Zbroja Światła Autor książki: Ken Follett

Czas Napoleona w Anglii

Oto mamy ukoronowanie cyklu „Kingsbridge”. Ken Follett pokazuje nam angielskie miasto ponownie po dwustu latach. Poprzedni tom „Słup ognia” mówił nam o czasach elżbietańskich. Teraz mamy czasy napoleońskie, bo człowiek z Francji na losy mieszkańców Kinsbridge też wpływ miał.
Po raz piąty też uprzedzam, iż moja recenzja nie będzie miała wiele wspólnego z obiektywizmem. Moje zdanie jest moim zdaniem i żadne inne opinie nie są tu brane pod uwagę. Uwielbiam ten cykl Folletta. Zatem zaczynamy.
Oczywiście ten sam schemat. Ten sam przepis na ciasto drożdżowe, tyle że każdej gospodyni wychodzi inaczej. Budować już w mieście niczego wielkiego się nie buduje. Stara katedra ma się dobrze. Most też. Teraz się wszystko rozwija. A trafiamy na czas rozwoju przemysłu. Bo rewolucja francuska rewolucją, Napoleon Napoleonem, ale maszyn do produkcji tkanin mamy coraz więcej. A miasto jak wiadomo z tkanin słynie od wieków. I rodzi się problem. Maszyna staje się wrogiem człowieka. Może nie każdego, ale takiego, co zowie się robotnikiem i chyba jeszcze o tym nie wie. Oczywiście mamy bogatych i biednych, wśród nich są dobrzy i źli. Zły to ten, co daje początek złym kapitalistom wykorzystującym ubogą siłę roboczą. Ta się buntuje. Dorosła już do tego, by przeciwstawić się pozornie nietykalnemu bogaczowi. Ale jest też i dobry zaczyn kapitalizmu. Niejaki Amos próbuje pogodzić interesy obu stron.
Do obrazu przełomu wieków XVIII/XIX dochodzi karanie ludzi wywózką do Australii, która w ten sposób zaludnia się Anglikami, pozostałość po średniowieczu czyli kara chłosty i perypetie miłosne naszych bohaterów. Miłość i pożądanie być muszą, ponieważ są obecne zawsze, bez względu na czasy. Śledzimy zatem losy mieszkańców Kingsbridge, wśród których przynajmniej jeden musi mieć rude włosy po Jacku, synu Toma Budowniczego – patrz „Filary ziemi”.
Do tego dochodzą fakty historyczne, czyli nieustanne konflikty Anglii z Francją. Zaczynam się zastanawiać, kiedy tych konfliktów nie było… Ale zostawmy je w spokoju. Niech historycy się głowią. My ruszajmy pod Waterloo! Oczywiście razem z przedstawicielami naszego ulubionego, fikcyjnego miasta.
Jak przebiegała bitwa, każdy wie. Kto wygrał, też wiadomo. Follett nie zanudza nas opisami ataków, taktyki czy innych militariów. Pokazuje losy swych bohaterów, którzy na ostatnią bitwę Napoleona trafili.
Ostatni tom sagi pojawia się w księgarniach w 2023 roku. Czasy jak najbardziej współczesne, zatem pojawia się w nim motyw współczesny. Follett wprowadza na scenę bohaterów homoseksualnych. W pozytywnym świetle. Nikomu nie przeszkadzają. Niewielu wie o ich związkach. Bo kiedyś dwie kobiety zamieszkujące w jednym domu, dwóch mężczyzn prowadzących wspólne interesy, uznawano za przyjaciół. Nikt im do łóżek nie zaglądał. No, może z wyjątkiem służącej, która wiedziała, ale nie rozgłaszała. I wszyscy żyli szczęśliwie.
Tak oto dobiegłam do mety, czy zakończyłam czytanie ukochanej sagi. Przede mną kolejna….

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
bunt 1

Anioł bez świętości

Anioł bez świętości

Czytało się trudno. Dużo refleksji filozoficznych. Dużo myśli tak różnych, że można się pogubić. Wiele postaw ludzkich? anielskich?, że trudno każdą zrozumieć. Według mnie „Bunt Aniołów” Anatola France, to książka znakomita. Pogranicze fantastyki, religii, filozofii i człowieczeństwa. Chociaż właściwie granicy żadnej nie ma. Wszystko zlewa się w całość, kompletną, całkowitą i logiczną.
Anioł często bywa tematem powieści, wierszy i filmów. A taki, który opuszcza sfery niebiańskie i materializuje się w świecie ludzi, z reguły bywa nieszczęśliwy. A może opuszcza je, gdyż „tam” jest nieszczęśliwy? Może szczęście odnajduje dopiero tu, wśród ludzi?
Kim jest Anioł Stróż? Czy rzeczywiście stoi obok nas i pilnuje by nie stała się nam krzywda? To dlaczego się nam źle dzieje? A jeśli nas opuszcza, bo nie widzi sensu dalszej opieki nad człowiekiem, który i tak robi, co chce?
A co się stanie, jeśli anioł posiądzie ludzką wiedzę? Przeczyta masę książek. Zapozna się z wynalazkami. Dowie się o istnieniu innych planet. Czy zechce jeszcze kiedykolwiek wrócić do niebios? A może właśnie poprzez uzyskanie człowieczeństwa poczuje się wreszcie spełniony?
Te i inne pytania cisną się do umysłu czytelnika. Nie sposób na nie odpowiedzieć. Nie potrafią na nie odpowiedzieć bohaterowie książki o tytule wiele mówiącym. Jak będzie wyglądał bunt aniołów, do którego przygotowują się istoty uznawane za cudowne? Kolejne pytanie. France stara się jak najmocniej wejść w „duszę” anioła. Jego narrator obserwuje uważnie postępowanie każdego z bohaterów. Każdy jest inny. W świecie anielskim każdy ma swój charakter, który dojrzewa w momencie przybycia na ziemię lub opuszczenia człowieka, w przypadku Aniołów Stróżów i podjęcia decyzji o buncie przeciwko Bogu.
A może książka jest metaforą? Taką jedną, dużą przenośnią? Czytając recenzje na jej temat zauważyłam, iż ich autorzy różnie interpretują przedstawione w niej zagadnienia. Część skupia się na elementach religii chrześcijańskiej i ostremu jej potraktowaniu przez autora – narratora. Inni wskazują na Stary Testament i twierdzą, że ktoś kto przespał lekcje religii, gdy była o tym mowa, filozofii zawartej w książce nie zrozumie. Są tacy, co zatrzymują się na specyficznym humorze, którego ja nie zauważyłam. A może Anatol France to wizjoner – katastrofista? Wszak książka powstała w 1914 roku, roku wybuchu I wojny światowej?
Cóż, duża ilość pytań w związku z powieścią niech będzie zachętą do przeczytania. Być może nasuną się kolejne, być może kolejnemu czytelnikowi uda się odpowiedzieć na pytania zadane przeze mnie.
Ale na koniec refleksja. Jedna z ostatnich w utworze. Gorzka… Oto cytat, który zapamiętałam bez konieczności wcześniejszego zapisywania…
„ Wojna rodzi wojnę, a zwycięstwo klęskę. Pokonany Bóg staje się Szatanem. Zwycięski szatan staje się Bogiem.”

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
kamer 1

Potrzeba naiwności

Potrzeba naiwności….

Czasami tak mam… przeczytam jedną, dwie ambitne książki. Studiuję praktycznie podręczniki akademickie, by potem sięgnąć po totalnie naiwną opowieść. Czasami uśmiechnę się do treści takowej, czasami wzruszę ramionami, a czasami trafia mnie coś, czego w kulturalnej recenzji nie nazwę po imieniu. Tym razem moja opinia o tekście drukowanym była chyba tą ostatnią. Piszę „chyba”, żeby nie urazić do końca miłośników takowych „dzieł”.
Autorką jest niejaka Friede Birkner, córka niejakiej Jadwigi Courths – Mahler, a tytuł brzmi „Potrzebny kamerdyner…”. Opowieść została wydana w ramach całego cyklu „z serduszkiem” i zapewne była konkurencją dla słynnych „Harlequin-ów”. Kiedyś w moje ręce już takowa pozycja wpadła. Napisała ją mama córki. Nie pamiętam o czym była. Tekst córki mam nadzieję też szybko zapomnę.
Zacznijmy od tego, że czasami zazdroszczę ludziom umiejętności wymyślania różnych historii. Też piszę, ale jakoś nie potrafię skonstruować akcji i fabuły, żeby była aż tak prosta, że aż prostacka. Tymczasem są tacy, co takie rzeczy piszą i jeszcze na tym zarabiają.
Dobra, dosyć, wstęp i tak za długi. Przejdźmy do książki.
Występują w nim dwa rodzeństwa, co akurat spojlerem nie jest, bo pojawiają się zaraz na początku. Jest też potężna własność prywatna, rodem z baśni, bo wielka i bogato urządzona. Kupiona zresztą za duże pieniądze. Jedni wiedzą od kogo, drudzy nie. Znaczy się mamy tajemnicę. W owej rezydencji pojawia się kamerdyner, sekretarka i psy. Wszyscy z ogłoszenia. Już przy pierwszym spotkaniu jednych i drugich wiadomo, że wszyscy się kochają. Potem kochają się jeszcze bardziej. A jeszcze potem pojawia się czarny charakter i kolejne bogactwo. Wszyscy są wyjątkowo naiwni, łatwowierni i bez problemu można ich wpuścić w maliny. Naiwny jest też ten charakter, bo nie widzi z kim ma do czynienia. Nad wszystkim czuwa stara ciotka, bo ciotki są zwykle stare.
Słowem od początku do końca wiadomo kto jest kim i po co. Naiwność ludzka jest jednak ślepa i nie widzi tego, co oczywiste.
I właściwie tyle o treści można napisać. Żadnej tajemnicy. Żadnego podniecenia. Żadnej adrenaliny. Żadnego konfliktu. Wszystko wyczyszczone. Wyglancowane. Słowem ciasto z kremem. Przeterminowane. Można dostać choroby wymagającej przebywania w ustronnym miejscu. Papier, na którym wydrukowano książkę, tam się nie nadaje. Za twardy. Można się pokaleczyć.
Ryzyko sięgania po lektury zwane potocznie „odmóżdżaczem” jest zatem wielkie. Niby powinien człek odsapnąć, ale zdarzają się teksty, które zdarzyć się nie powinny. Pytanie jednak jest – jak odróżnić gniota od w miarę normalnego tekstu. Nie da się. Można to uczynić jedynie po przeczytaniu. Może wam wystarczy recenzja?
Słowem – nie polecam. Ani mamy ani córki.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
markiz 0

Wiek nieprzyzwoity

Czasy nieprzyzwoite

Książka Jerzego Łojka to nie opowieść do poduszki czy też relaksu. Autor to przede historyk literatury i jego książka do tego gatunku należy. Takich pozycji się nie czyta, je się studiuje. Dokładnie, strona po stronie, słowo po słowie. Inaczej się nie da. Jeśli więc ktoś liczy na literaturę popularnonaukową, może się zawieść. Ale jeśli ktoś liczy na solidną dawkę wiedzy, będzie zadowolony.
Autor skupia się na trzech postaciach literatury francuskiej w XVIII wieku, głównie w drugiej jego części. Są to Claude – Prospere Jolyot de Crebillon, Nicolas – Edme Retil de la Bretonne oraz Donatien Alphonse François Marquis de Sade. Oczywiście wszyscy znają głównie tego ostatniego. Pozostała dwójka brzmi raczej obco. A jeśli dodamy, że książka rozpoczyna się od wyjaśnienia pojęcia „libertynizm”, to czytelnik zapewne domyśli się, jaki charakter miała twórczość poprzedników słynnego markiza.
Czymże więc był ów libertynizm? Ponoć niczym dobrym. Ponoć był właśnie we Francji bardzo tępiony i dopiero rewolucja zniszczyła go z kretesem wprowadzając moralny ład. Z tym ładem po zburzeniu Bastylii wiemy jak było… Z osławionym libertynizmem podobnie. Wszyscy go potępiali, ale wyznawców grzesznej miłości, nagości, a potem praktyk w tylu de Sade, nie brakowało.
Równocześnie ze sprośnymi praktykami powstawała literatura na ich temat. Jej właśnie autor omawianej książki poświęca najwięcej miejsca. Stara się jak najstaranniej przedstawić ją łącznie z obyczajami tamtych czasów. Zwłaszcza, że ówcześni „dokumentaliści” byli przeciwni rozwiązłości seksualnej. „Retif przez całe życie uważał się za moralistę i z uroczą niekonsekwencją zwalczał libertynizm, nie kłopocząc się bynajmniej wnioskami, jakie postronny obserwator mógłby wyciągnąć z analizy jego życia prywatnego”. Na tym bowiem ów libertynizm polegał…
Właśnie Retif w książce o znamiennym tytule „Pornograf” postuluje uporządkowanie życia obyczajowego, w tym …. domów publicznych. Najpierw dokonuje analizy, kto, jak i po co, a potem przedstawia receptę. Nie, nie liczcie na postulat zamknięcia przybytków rozkoszy. Je trzeba po prostu zreformować…
O markizie de Sade Jerzy Łojek pisze najwięcej. Cóż, postać najbardziej znana. Przedstawia jego życiorys. Stara się być jak najbardziej obiektywny. Jest bowiem w życiu słynnego Francuza wiele elementów niejasnych. Czy rzeczywiście był aż tak wielkim okrutnikiem, że słowem pochodzącym od jego nazwiska określa się dziś wyjątkowe tortury?
Książka o XVIII wieku we Francji opowiada zatem o rzeczach sprośnych, niemoralnych, jakże często wulgarnych. Napisana jest jednak językiem bardzo obiektywnym. Autor nikogo i niczego nie potępia. On przedstawia, omawia, prezentuje. Mamy do czynienia z lekturą mądrą, zawierającą wiedzę o tamtych czasach, daleką od szukania skandali. Taka jest bowiem rola tekstów o charakterze naukowym.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
123