Kategoria: 1. Poezja

2

kolce

zetnę dla ciebie

bez zmiłowania róże

dla ulgi

nie dla piękna

bo mam w sobie

kolce nieposłuszeństwa

a żadna z nich

nie będzie twoją ozdobą

będą cierpiały

gdy usłyszą

trywialne “sto lat”

jakby jeszcze

miało coś

między nami

trwać

podaruję ci również

uśmiech w celofanie

i już

nie będę ładna

nie będę spokojna

miła

wyrozumiała

wyjdę bez makijażu

nie schowam gniewu

w koronkach sumienia

zrobię siebie

po swojemu

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
0

Pomyślałam o jej imieniu…

Dziś nadałam jej imię. Czułam, że to naturalna kolej rzeczy. Jest we mnie i poza mną jednocześnie. Nie potrafię już mówić o niej jak o cieniu, bo jest kimś, kto siedzi przy moim stole, je z moich talerzy, trzyma słuchawkę pod prysznicem…

Czasem w nią milczę kiedy nie mam siły mówić. Karmię ją łzami, które wypływają bez zaproszenia. Przynoszę jej wspomnienia jak puste szklanki, by mogła napełnić je goryczą i zwątpieniem.

 

Ona mnie boli. Wgryza się od środka jak rdza, która zjada metal, jak powolny mróz, co rozsadza kamień. Zdziera ze mnie kawałki tego, co chciałam, by już nie bolało i zostawia pustkę – lodowatą, bezkształtną, nie do nazwania.

 

Potrzebujemy siebie nawzajem, choć nie chcę tego przyznać. Jestem dla niej domem i więzieniem. Im bardziej ją karmię, tym bardziej ona mnie niszczy.

 

Ale gdybym przestała,

to co wtedy zostanie ze mnie?

 

Jestem statkiem, który wypłynął bez powrotu i solą, która powoli rozpuszcza się w dłoniach życia… Może to jest mój sposób na zniknięcie –

nie hukiem, nie krzykiem, ale cichym, powolnym rozpuszczeniem się w kimś, kto nie pozwala mi być wolną.

 

Nie wiem, czy to walka, czy poddanie.

Nie wiem, czy powinnam ją zostawić,

czy dać się jej całkowicie pochłonąć.

 

Wiem jedno – bez niej byłabym tylko cieniem bez kształtu, ale z nią… jestem czymś więc

ej niż znikaniem.

❤️
0
👍
1
0
💡
0
0
📖
0
2

Ja nie zrywam kontaktów, po prostu znikam za horyzontem.

Dziś znów myślę o tym, jak powoli znikam. Nie zostawiam po sobie połamanych mostów, nie trzaskam drzwiami. Po prostu odpływam, tak cicho, że nikt nie słyszy plusku. Jestem jak statek – biała plamka na horyzoncie. Czasem ktoś krzyknie z brzegu, inny pomacha ręką, ale te głosy nie niosą się przez mgłę, nie dochodzą do mnie.

 

Czuję, jak rozpuszczam się w Twoich dłoniach, Życie. I już nie protestuję. Może chciałabym stać się grudką soli – zanurzyć się w Twoim cieple i zniknąć. Zostać tylko w smaku, w Twoich łzach, może w czyjejś herbacie wypitej w pośpiechu, w zapachu mokrego swetra, który ktoś kiedyś zapomni na ławce w parku.

 

Każdy mój dzień jest jak kolejny metr w głąb oceanu – coraz zimniej, ciemniej, ciszej, coraz dalej od brzegu. To tak wciąga…

 

Piszę do Ciebie, żebyś wiedziało, że próbuję się trzymać. Chwytam się resztek powietrza, ludzi na nabrzeżach, ich rąk, które mnie nie sięgną. Nie chcę żeby sięgnęły… Może to wstyd, a może ulga – nie wiem.

 

Gdy zamykam oczy, widzę wodospad, światła, domy, miasto, które kiedyś było moje. Teraz wszystko się rozmywa. Zostaje tylko ta cisza, ten szum w uszach i ciepłe dłonie, w których chciałabym się rozpuścić do końca.

 

Spójrz za mną na linię wody. Może jeszcze będzie tam biały żagiel – ostatni ślad, że byłam.

 

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
1
3

wyznanie czy wyzwanie?

widziałam wiatr
jak włosy rozpuścił
i potargany wracał do domu

widziałam deszcz
co stopy przemoczył
nie wchodząc w żadną kałużę

widziałam nas
przez dziurkę od klucza
choć klamka już dawno zapadła

o miłości!
wyrwij mi pióro
bym nie pisała nic
do wiosny

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
0

Lato

Na zielonej gałęzi siedzi,

O słońcu  za słabym wciąż ględzi,

Nie wystarczy mu zawierucha,

O kosmosie doniesień słucha,

Że w mieście Ankarze posucha,

Niespokojne, nieprzewidywalne, dziecinne.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
2

Gdy wers …

Gdy wers …

Gdy wers oddechu nie wstrzymuje
A papier nie przyjmuje spowiedzi,
Gdy nocna cisza zamyka powieki
Kończę rozmowy z własnym sumieniem.

Coraz trudniej siebie rozpoznaję.
Piszę – muszę ze sobą rozmawiać.
By nie utonąć w milczącym krzyku.

Wiersz przechowa cień mego istnienia.

 

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
1

haiku – niebo

 

niebo się burzy

i błysk z błyskiem się zderza

wolne są lęki

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
0

przestrzeń

Dla mnie byłeś kimś innym. Może to odbicie działało jak zwierciadło wklęsłe – zbliżyłeś się za bardzo i nagle wszystko stanęło na głowie? Obraz pękł, a ja zobaczyłam Cię bez ram, bez filtra, bez tej wersji, którą chciałeś mi pokazać.

 

Widziałam Cię wtedy całego – nie tylko Twoje dobre światło, ale i cienie. Widziałam to, co Cię ukształtowało, te drobne pęknięcia lęku i bruzdy strachu. Słyszałam też same koszmary, które drapią od środka, ciche jak śnieg spadający na dach w środku nocy.

 

Dawałam Ci przestrzeń na każdą Twoją naturę – na Twojego wewnętrznego wilka, na zagubionego chłopca, na wojownika, estetę, buntownika, ignoranta, prymitywnego chama. To Ty decydowałeś kim przy mnie być i byłeś kimś po prostu dobrym… w tym, kim byłeś. Zakreśliłam tylko cienką linię, za którą stoję ja i nigdy nie chciałam jej przesuwać, tak samo jak nigdy nie chciałam przesuwać Twoich granic. Właśnie za to chciałam szanować Ciebie.

 

Byłam gotowa być obok każdej Twojej głupiej decyzji, bo wiem, że każdy z nas potrafi błądzić jak ćma lecąca do płomienia. I kocham w Tobie to błądzenie, bo ono jest o tym, że żyjesz, że się szarpiesz, że próbujesz.

 

Powiedz proszę, dlaczego nie mogliśmy się pięknie różnić? Kto miałby zdradzić swoją naturę, choćby jej kawałek? Myślę, że to byłoby gorsze niż każda kłótnia — udawać, że jesteśmy kimś innym, żeby tylko mniej bolało.

 

Mówisz: dopamina. Zapomniałeś o oksytocynie, o serotoninie, o noradrenalinie, o tych wszystkich chemicznych drobnostkach, które sklejają nasze spojrzenia w jedno na krótkie minuty. Ale przecież to nie tylko chemia – to ciepło Twojej dłoni na moim karku. To Twój oddech, który czułam na czole, kiedy jeszcze wierzyłam, że tak blisko nie można kłamać.

 

To też byłeś Ty – tak samo prawdziwy jak ten dzisiejszy. Tak samo czuły, jak brutalny, zwyczajny, nieprzewidywalny. Nie wierzę Ci, kiedy mówisz, że jesteś określony. Wiem, że pod warstwą codziennych słów masz głębię, która mogłaby zalać całe moje miasto, gdybyś tylko odważył się otworzyć zapory. Jesteś bez brzegu, a jednak cały.

 

W jakiś sposób wciąż Cię kocham. W tym, co kruche i w tym, co twarde jak kamień. Kocham to, że możesz być porcelaną i głazem. Że potrafisz milczeć tak głośno, że aż boli. Że Twój potencjał jest jak nasiono w suchym ogrodzie – wystarczy kropla, a wyrośnie las.

 

Może kiedyś to zrozumiesz. Może kiedyś sam siebie zobaczysz tak, jak ja Cię widziałam – odbitego nie w krzywym lustrze, ale w moich oczach, które nigdy nie chciały Cię wykrzywiać.

 

Czy jeszcze kiedyś pozwolisz sobie być wszystkim, czym możesz być? Czy potrafisz uwierzyć, że w Tobie też jest coś, co nie potrzebuje zbroi? Że w zwyczajności też mieszka cud? Co byś zrobił, gdybyś już nie musiał być silny? Czy kiedy śpisz, czujesz, że ktoś wciąż Cię trzyma? Czy pozwolisz się kiedyś pokochać bez walki? Czy umiałbyś zostać, gdyby nikt Cię nie potrzebował? Czy wiesz, że czasem wystarczy, że po prostu oddychasz?

 

K.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
11718192021222331