Nasze publikacje - twórczość, artykuły i wpisy

0

𝗞𝗮ż𝗱𝘆 𝗽𝗮𝗺𝗶ę𝘁𝗮 𝗶𝗻𝗮𝗰𝘇𝗲𝗷

Moja fascynacja prozą Anny Kańtoch trwa nieprzerwanie od chwili, gdy sięgnęłam po Ł𝑎𝑠𝑘ę i zanurzyłam się w duszną, pełną niedopowiedzeń atmosferę tej opowieści. To wtedy zachwyciła mnie nie tylko nieśpieszna narracja, ale też sposób, w jaki autorka kreśli psychologiczne portrety swoich bohaterów z ogromną dbałością o szczegóły. Od tamtej pory każda kolejna książka sygnowana nazwiskiem autorki jest dla mnie gwarancją doskonałej czytelniczej przygody. Zawsze nie mogę się doczekać, by odkryć, co tym razem autorka skryła w swoich słowach i jak poprowadzi mnie przez zakamarki ludzkiej pamięci i emocji.

Z takimi doświadczeniami i wysokimi oczekiwaniami sięgam po kolejne książki Anny Kańtoch, zawsze licząc na coś więcej niż zwykłą opowieść. I właśnie z takim nastawieniem otworzyłam najnowszą powieść autorki 𝑇𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑎 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑎, gotowa na to, że znów zostanę wciągnięta w misternie utkaną sieć niedopowiedzeń, w której prawda ukrywa się nie tylko między wersami, ale przede wszystkim w milczeniu i cieniach pamięci bohaterów.

Najnowsza powieść autorki utwierdziła mnie w przekonaniu, że Anna Kańtoch jest mistrzynią w budowania nastroju i nieoczywistej intrygi. W tej powieści na pierwszy plan wysuwa się nie tylko dobrze skonstruowana intryga, ale także narastająca atmosfera i złożona struktura ludzkiego umysłu. Zachwyciło mnie, jak subtelnie autorka prowadziła mnie przez zniekształcone wspomnienia i rozmazane szczegóły przeszłości. Każda postać, każde zdarzenie, każda emocja zostaje tu delikatnie rozłożona na części pierwsze, jakby autorka subtelnie próbowała wydobyć z nich ukryte sensy i przywrócić to, co zostało zatracone.

Marcin Breś wraca do Radziechowa, wsi, w której przed laty mieszkał z rodzicami i młodszym rodzeństwem. Wszystko uległo zmianie pewnego dnia, kiedy jego rodzice zniknęli bez śladu. Dzieci zostały same, zdane na siebie i babcię, zmuszone do życia z pytaniami, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć. Z tamtego dnia pamiętają niewiele. Jedynie wycieczkę w okolice bunkra bojowego w Węgierskiej Górce, kapryśną pogodę i słowa rodziców, którzy kazali im się bawić, tłumacząc, że idą przygotować niespodziankę. Niespodzianka nigdy się nie wydarzyła, a rodzice zniknęli tak, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Śledztwo niczego nie wykazało. Dzieci nie potrafiły niczego dodać, a choć każde z nich pamiętało ten dzień inaczej, zeznania oparto na relacji najstarszego z nich, Marcina. Śledczy odnaleźli porzucony samochód, zastali otwarte drzwi domu i nietknięte dokumenty. To była sobota, a mama nie zrobiła naleśników, które zawsze przygotowywała dzieciom na śniadanie. Czegoś zabrakło, coś było nie tak, zbyt wiele nietypowych sytuacji, których nie dało się wyjaśnić. Tak jak i tego, że ci zupełnie zwyczajni ludzie zniknęli bez śladu. Co tak naprawdę wtedy się wydarzyło? Pozostawione ślady i okoliczności mogłyby sugerować, że Bresiowie czegoś się przestraszyli i bardzo się spieszyli. Tylko dlaczego porzucili na pastwę losu swoje dzieci?

Wokół zaginięcia Bresiów zaczęły krążyć kolejne teorie spiskowe. Mówiono, że zostali porwani, że ktoś ich szantażował, a oni w pośpiechu uciekli, zostawiając wszystko za sobą. Trudno było uwierzyć, że mogli paść ofiarą uprowadzenia, bo byli zdrowi, silni i sprawni fizycznie. Nie pasowali do obrazu typowych ofiar. A jednak nigdy ich nie odnaleziono. Każde z dzieci przeżyło tę traumę inaczej. Każde próbowało sobie z nią poradzić na swój sposób.

Dziś w ich dawnym domu mieszka nowa rodzina. Sławek Dębski wraz z rodzicami. Marcin nie potrafi przestać wracać w to miejsce. Coś nieustannie ciągnie go do tamtego domu, do wspomnień, do przeszłości. Jego obecność irytuje Dębskich, zwłaszcza Agatę. Pewnego dnia Marcin znajduje na progu kartkę. To wiadomość od młodego Sławka. Z jej treści wynika, że chłopak wie coś o zaginięciu jego rodziców sprzed trzydziestu lat. Trudno powiedzieć, czy to poważna informacja, czy tylko głupi żart. W dniu, w którym przeprasza Marcina za tę niedorzeczną wiadomość, Sławek znika, bez słowa, bez śladu. I nikt nie wie, co się z nim stało.
Rozpoczynają się poszukiwania, jednak bez rezultatu. Marcin jest wstrząśnięty. To on widział chłopaka jako ostatni.

Marcin zaczyna wątpić w to, co pamięta z przeszłości. Czy to możliwe, że jego wspomnienia są zniekształcone? Czy umysł przez te wszystkie lata stworzył wygodną wersję tamtych wydarzeń? Wątpliwości pogłębiają się, zwłaszcza pod wpływem rozmów z siostrą oraz z Julkiem, podcasterem i przyjacielem zaginionego Sławka. Czy rodzina Marcina rzeczywiście była tak idealna? A może to tylko wygładzony obraz, wykreowany przez samotne dziecko?

Punktem zwrotnym okazuje się dzień, w którym przypadkowi turyści natrafiają w lesie na coś niepokojącego. Znalezisko budzi więcej pytań niż odpowiedzi, a z czasem staje się jasne, że wydarzenia sprzed lat i współczesne tragedie są ze sobą nieodłącznie powiązane. Dlaczego Marcin Breś wrócił do rodzinnej wsi? Co sprawiało, że tak uporczywie krążył wokół domu Dębskich?

W tym momencie narracja przechodzi na Milenę, a potem na Mattiego, najmłodszego z rodzeństwa. On pamięta najmniej, więc jego spojrzenie na sprawę różni się od pozostałych. Każde z nich zapamiętało ten dzień inaczej. Utrata rodziców wpłynęła nie tylko na ich relacje, ale przede wszystkim na to, jak sobie radzą psychicznie. Żadne z nich nie wyszło z tego bez szwanku.

Autorka z niezwykłą przenikliwością pokazuje, jak działa ludzki umysł, jak złudne potrafią być wspomnienia. Ludzie zazwyczaj wyobrażają sobie, że zaburzenia psychiczne są czymś jednoznacznym. Albo jesteś zdrowy, albo nie. Ale rzeczywistość wygląda inaczej. Choroba może rozwijać się latami, powoli, cicho. I najgorsze jest to, że człowiek zaczyna bać się rzeczy, które istnieją tylko w jego głowie, a jednocześnie nie dostrzega realnego niebezpieczeństwa. W tej historii nie sposób jednoznacznie wskazać, kto tak naprawdę jest chory.

𝑇𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑎 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑎 to opowieść o rodzinnych więzach, o traumie i o tym, co dzieje się w umyśle człowieka, który próbuje sobie przypomnieć, lecz jego pamięć go zawodzi. Fabuła rozwija się powoli, ale konsekwentnie. W miarę poznawania kolejnych wydarzeń narasta mrok i niepewność. Gdy Matti oraz aspirant Jakub Wójcik zbliżają się do rozwiązania tajemnicy, napięcie sięga zenitu. Kolejne tropy budzą coraz większy niepokój, a wiara, że wszystko zakończy się bez kolejnej tragedii, słabnie, bo nikt tutaj nie jest bez winy. Finał powieści przyprawia o dreszcze.

Podobnie, jak w poprzednich książkach autorki, także i tutaj urzekł mnie styl, sposób prowadzenia narracji, stopniowe odsłanianie prawdy. Kańtoch pozwalała mi zanurzyć się w emocje bohaterów, spojrzeć na wydarzenia z różnych perspektyw. Budowała historię z fragmentów wspomnień, z cieni i niedopowiedzeń.

𝑇𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑎 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑎 to książka napisana w klimacie tajemnicy, mroku i niewiedzy. Do ostatnich stron nie wiadomo, kto stoi za zniknięciem rodziny Bresiów i dlaczego to się wydarzyło. Niby zakończenie zaskakuje i wszystko się wyjaśnia, a jednak pozostał niedosyt. Nie jest to finał, jakiego się spodziewałam.

Anna Kańtoch po raz kolejny zanurzyła się w labirynt ludzkiej psychiki i zrobiła to z niezwykłą precyzją i wrażliwością. Jej bohaterowie są pełnokrwiści, wiarygodni, nie zawsze łatwi do polubienia. Chociaż chciałam ich lubić, ale im nie ufałam. Czułam, że za ich słowami kryje się coś więcej, że prawda drzemie gdzieś głębiej, w zakamarkach umysłu, który nie chce pamiętać. Czy wspomnienia bohaterów są prawdziwe? Czy można ufać pamięci dziecka?

𝑇𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑎 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑎 to wciągający, powoli płynący thriller, w którym zagadka kryminalna łączy się z bogatą warstwą psychologiczną. To opowieść o tym, jak bardzo zniekształcone mogą być wspomnienia, jak trudno odróżnić prawdę od wyobrażeń i jak przeszłość potrafi rzucać cień na całe życie. Kańtoch ponownie udowadnia, że jest mistrzynią nieoczywistej narracji, tworząc historię, która na długo pozostanie w mojej pamięci.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
11

Yestem

Yestem* przedostał się na naszą stronę tzn że jesteśmy wszyscy. 👍

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
0

Dyplomacja

Dyplomacja polega na rozmowach z innymi bez względu na różnice i podobieństwa światopoglądowe i polityczne, nie uleganiu presji żadnej ze stron, choć gotowości do kompromisów jeżeli zaistnieje taka potrzeba w drodze do realizacji celów.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
1

odpowiedź życia

W życiu nie chodzi o wygraną, lecz o szacunek dla siebie i innych.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
3

potknięcie

potknął się nieskromny polityk bez głowy
nawet nie o stopień
lecz skromny tytuł naukowy

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
1

Wiek dojrzały

Wiek dojrzały

Kiedy człowiek dorasta i odkrywa, iż pisarz z czasów jego dzieciństwa i młodości, pisał również dla dorosłych, robi mu się miło na duszy. To tak, jakby dorastał razem z nami. A więc najpierw czytasz „Sposób na Alcybiadesa”, by po latach trafić na „Salon wytrzeźwienia”. Mowa oczywiście o Edmundzie Niziurskim.
W minionych latach mojego życia Niziurski uchodził za pisarza „życiowego”. Tak bowiem recenzowaliśmy jego powieści wypożyczone z dzielnicowej biblioteki dla dzieci i młodzieży. W przeciwieństwie do Zbigniewa Nienackiego, tego od pana Samochodzika, w powieściach Niziurskiego dużo było młodzieńczych problemów, ciekawych rozwiązań i mądrych nauk. O dziwo, odnalazłam to również w „Salonie…”
Książka powstała w 1964 roku, jej akcja dzieje się współcześnie, czyli mamy epokę zwaną PRL – em. Czy jednak tylko ducha tej epoki odnajdziemy na kartach utworu? O dziwo, nie. Kiedy zabrniemy w czytanie, okaże się, iż problemy głównego bohatera wcale nie są tak dalekie od dzisiejszych. Jest tylko inna terminologia, inny krajobraz i miejsca, których już nie ma. Kto z dzisiejszej młodzieży wie, co to była Izba Wytrzeźwień?
Już wyjaśniam. Ówczesna milicja spotkawszy na patrolu delikwenta, którego zachowanie wskazywało na nadmierne spożycie alkoholu, umieszczała go właśnie w takiej izbie – miejscu dla takich, głównie nocnych przypadków. Pobyt nie był bezpłatny. Drogo kosztował, a płacił właśnie nadużywający.
Bohatera Niziurskiego spotykamy właśnie w takim miejscu. Nie jest tu pierwszy raz, nawet ma „względy” u personelu. Jest bowiem lekarzem i kiedy wytrzeźwieje, udziela całkiem dobrych porad lekarskich. Tylko sobie poradzić nie potrafi. Na kolejnych kartach powieści przyglądamy się jego staraniom o zmianę w życiu. W mieście N. jest skompromitowany, wyrzucony z pracy, opisywany w prasie. Trzeba wyjechać. Najlepiej do Warszawy. Tam jest dużo ludzi. Tam można się ukryć. Nawet z nałogiem. Żeby wyjechać, trzeba mieć pieniądze, chociażby na bilet. Skąd je wziąć?
Nasz bohater odwiedza dawnych kolegów. Kiedyś byli nierozłączni, jak będzie dziś? A może warto być uczciwym lekarzem? Leczyć chorych, walczyć o odpowiednie warunki pracy, by nie szkodziła zdrowiu robotników, przeciwstawić się symulantom i kombinatorom?
Niziurski nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi. Prowadzi swego bohatera przez kolejne miejsca, każę mu rozmawiać z różnymi ludźmi, pokazuje dobro, dotyka zła. Ot taka życiowa książka. Krajobraz oczywiście z lat sześćdziesiątych, ale problemy uniwersalne, obecne w życiu człowieka bez względu na epokę.
W „Salonie….” nie znajdziemy pasjonującej akcji, tajemnicy czy fascynujących postaci. Ktoś powiedział o tej powieści, że „przytłacza rzeczywistością”. Miał dużo racji. To opowieść zwyczajna, o zwyczajnych problemach zwyczajnych ludzi, ich postawach, wyborach, a także braku wyborów. Często życie ich nie daje. Skazani jesteśmy na wybory innych….

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
1

Misterne opowieści “Życie jakiego nie było”

Monika o lekko pokręconych włosach siedziała w bujanym, ciemnobrązowym, wygodnym fotelu. Myślała o przeszłości. O tej prawdziwej i o tej zmyślonej przez innych. Z głośników dobiegały delikatne nuty. Melancholijny nastrój nasilał się z każdym dniem, od czasu, kiedy powiedzieli jej “to”. Właśnie “to”.

Próbowała zebrać myśli, poskładać strzępy zdarzeń. Uśmiechała się lekko, z sarkazmem. Na wszystko było za późno. Puzzle życia stare, popękane, z pourywanymi kawałkami, tworzyło inny obraz niż by chciała. Nie dało się nic zmienić, poskładać strzępów życia.

Nigdy nie miała dzieci, nie wyszła za mąż, nie dane jej było spędzić życia z mężczyzną, którego kochała. Nie chciała więcej. Nikogo. Nie czuła potrzeby. Serce ułożyła w pudełku, na miękkiej flanelce. Schowała na dnie szuflady. Nikt przez lata go nie odnalazł.

Przeszła przez życie, w blasku tamtych dni. Przeszłość ją ogrzewała. To nie była jej wina. O niczym nie wiedziała. Nie miała jak naprawić.

Ludzie mówili, że wyszła za mąż. Po latach gratulowali jej. Niektórzy twierdzili, że rozmawiali z jej mężem, opowiadali, jakie ma dzieci, a ona zaszyta w małym M, siedziała samotnie przed komputerem.

Nie spotykała się z nikim. Spotkania przynosiłyby ból. Ból wspomnień o miłości, której nie miała prawa dosięgnąć. Marzyła o tym, by stać się jak głaz, lecz dusza łkała każdego dnia. Tak, tylko dusza, bo jej niebieskie oczy dawno wyschły.

Mówili, że nie uśmiecha się, ma nieczułe serce, a przecież ona nie miała go wcale.

Dzisiaj, po latach wspomnienia powróciły:

Kilka miesięcy po ich ostatniej rozmowie po raz pierwszy usłyszała o jego ślubie. Znajomi gratulowali jej , myśląc, że właśnie ona została żoną. Gratulowali wyboru, hucznego wesela, dopytywali o szczegóły, a ona? Była sama. O ślubie wiedzieli od niego, nie było więc mowy o pomyłce. Czy to dlatego odszedł bez słowa? – zastanawiała się? – Ożenił się z inną? – Dla niej było wszystko logiczne.

Tylko co jakiś czas słyszała dziwne fragmenty opowieści o sobie. Tak dziwne jak o weselu, ślubie, oszałamiającej, spełnionej miłości. Słyszała o tym gdzie mieszka, w mieście którym nigdy nie była. O dzieciach, które się nigdy się nie poczęły. Jegomość opowiadał nawet o tym, że kiedyś rozmawiał z jej mężem, z mężem, którego nigdy nie miała.

Świat stanął na głowie. Znajomi żyli życiem, którego nigdy nie miała. Życiem, którego nigdy nie było. Życiem, które nie istniało. Nikt jej nie wierzył, kiedy mówiła, że to nieprawda, gdy zaprzeczała. Wszyscy widzieli wszystko lepiej niż ona. Niektórzy posunęli się znacznie dalej… Mimo to zawsze znalazł się ktoś, kto wspomniał jej o tym co mówią, o pomówieniach, chociaż nie pytał o zdanie, o prawdę, nie wierzy w fakty.

Ktoś usnuł misterną sieć opowieści będących wytworem wyobraźni, o niej, innej niż była, o życiu, jakie nigdy nie istniało.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
poemat 2

Bajki z mchu i paproci

Bajki z mchu i paproci

Dobranocki ze Żwirkiem i Muchomorkiem jakoś nie przypadły mi do gustu. Może byłam już za starym dzieckiem, by zachwycać się dziwnymi istotami? Zawsze jednak podobał mi się tytuł opowieści. Jest taki słodziutki! Kiedy zatem wzięłam do ręki książkę Joanny Balickiej „Poemat letniej tęsknoty” , poczułam to, co przy bajkach z owego mchu. Tytuł smaczny, ale treść może okazać się dla mnie nieodpowiednia… Postanowiłam jednak powieści dać szansę.
Przeczucia mnie nie zawiodły. To nie była moja bajka, chociaż bajką była. Nawet z morałem. A ów morał, taki na miarę XXI wieku… Dziś więc będą spojlery, bo inaczej się nie da.
Rzecz dzieje się w Ameryce. Zupełnie takiej jak w filmach propagandowych, czyli jest to kraj, w którym wszyscy rodzą się z takimi samymi szansami, pieniądze leżą na ulicy, a sprawiedliwości zawsze staje się zadość, choćby trzeba było czekać na nią parę lat. Oto biedny chłopak poznaje bogatą dziewczynę. Następnie dokonuje bohaterskiego czynu. Połowa królestwa i księżniczka za żonę? Zobaczymy… Oczywiście najpierw chłopak mieszka z babcią w przyczepie. Jak wszystkim wiadomo, w Ameryce przyczepy campingowe służą do mieszkania, a nie jakiegoś tam karawaningu, czyli podróży turystycznych. Są całe osiedla owych przyczep, a marzeniem ich mieszkańców jest posiadanie butli z gazem, by ogrzać słynne szesnaście metrów kwadratowych.
Wracajmy do źródeł. Młodzi zakochują się. Ale tatuś, pilot nowoczesnego samolotu, kierując się też miłością, ojcowską rzecz jasna, nie pozwala córce na bliższe kontakty trzeciego stopnia z podejrzanym typem. Na szczęście pojawia się mama, ciocia i ojciec chrzestny. Dziewczę posiada również brata i kumpli. Ci początkowo patrzą z niedowierzaniem na człeka z przyczepy, ale w końcu jakoś udaje im się do niego przekonać.
W wyniku wspólnych działań sił sprzymierzonych, tato zapowiada, że jego dziecka nie wolno tknąć, zanim nie skończy osiemnastu lat. W dniu urodzin dziecię dostaje od ojca chrzestnego kluczyki do własnego M, a brat buduje altanę, w której dziecię traci cnotę.
W tym momencie czytania przypomniał mi się sławny serial z lat dziewięćdziesiątych „Beverly Hills 90210”. Niejaka Brenda przygotowywała się do utraty dziewictwa z niejakim Dylanem. Jej brat zastanawiał się, czy ów Dylan jest godzien siostry. Kumple go pocieszali mówić, iż lepiej jeśli Brenda zrobi to z kimś, kto ją kocha niż z jakimś przypadkowym typem. Cóż, co kraj to obyczaj. Brat musi mieć jakiś udział w rozdziewiczeniu ( to słowo z książki) siostry.
A potem oczywiście żyli długo i szczęśliwie, bo chrzestny załatwił odszkodowanie, a babcia wyprowadziła się z przyczepy. I morał z tego jak z polskiego klasyka filmowego: „Piniondze to nie fszystko, ale fszystko bez piniedzy to wuj – nie pamiętałem tylko przez jakie u”.
I bardzo dobrze. Amerykańska opowieść polskiej pisarki też szybko się zapomni. Zwłaszcza, że poziom cukru we krwi znacznie mi się podniósł. Było stanowczo za dużo słodkości. Mdło się też zrobiło. Takie opowieści jak najdalej ode mnie, jak najdalej….

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
13940414243444550