Karmazynowe ch艂opcze, wyros艂o z ciebie beztroskie zwierz臋. Kol臋dy, te same, kt贸rych nie zna艂e艣 za dziecka, wracaj膮 do ciebie w my艣lach i zdajesz si臋 zaskoczony, 偶e przypomnia艂e艣 sobie ich s艂owa.
Jeste艣my oczodo艂ami. To nasze ma艂e jeziora, lazurowe 艣wiat艂a. A to s艂odkie, czerwone lico, kt贸re p艂onie zawstydzone? To w nim kujesz 偶elazo losu.
M贸j karmazynowe ch艂opcze, wewn膮trz twojej czaszki czuj臋 si臋 bibliotek膮. Czy zechcesz cho膰 na moment po艂o偶y膰 d艂onie na kt贸rej艣 ok艂adce? S膮 ci臋偶ki i ch艂odne, a upa艂 za oknem rysuje miejscowo艣膰, kt贸ra jest spokojna i senna. Powietrze wydaje si臋 cielskiem w 艣rodku kt贸rego s膮 pola i drzewa przepalone przez s艂o艅ce.
Barwy s膮 wyp艂owia艂e. Brakuje soczysto艣ci. Dorodne owoce wi艣ni b艂yszcz膮 w s艂o艅cu zimnym blaskiem, co dodaje im majestatu.
Karmazynowy ch艂opcze, opatrzy艂e艣 rany Wielkiej Nied藕wiedzicy, kt贸r膮 potr膮ci艂 samolot i przesun膮艂e艣 Ma艂y W贸z, kt贸ry stan膮艂 na powietrznym trakcie linii lotniczych.
Nie mo偶esz pozwoli膰, by ten 艣wiat wszed艂 ci na g艂ow臋, bo wtedy twoja g艂owa stanie si臋 tylko oczkiem na kostce, kt贸r膮 co jaki艣 czas rzuca niedbale ogromna r臋ka. Nikt nie wie, do kogo nale偶y. Nie znamy jej w艂a艣ciciela. Wiadomo tylko, i偶 lubi t膮 zabaw臋.
Czy to 艣lepy los? My艣liciel bez g艂owy? Judasz, kt贸ry przyszed艂 za Chrystusem, a偶 tutaj, w XXI wiek, wy艂膮cznie po to, by utwierdzi膰 si臋 w przekonaniu, 偶e jego nauczyciel umar艂 na marne. Wci膮偶 pyta: “Mistrzu, dlaczego?” i rzuca ko艣ci膮. Los mu sprzyja. Chcia艂by cho膰 raz przegra膰, zdj膮膰 z siebie ci臋偶ar wyp艂aty.