Miesięczne Archiwum: sierpień 2025

ken 1

Przełamanie schematu

Przełamanie schematu

Kiedy po raz pierwszy przeczytałam „Słup ognia” Kena Folletta (czwarta w kolejności wydarzeń, trzecia w kolejności pisania książka sagi „Kingsbridge”) poczułam niedosyt. Follett przyzwyczaił mnie do schematu, a tu został on złamany. Mamy co prawda nadal silne kobiety, tym razem dwie, zaś Alice Willard przypomina Mildred z „Niech stanie się światłość”, mamy dobrego Neda i złego Rollo, ale… nic się nie buduje. Zabrakło mi w książce tradycyjnego celu człowieka, czyli budowania czegoś, co należy po sobie zostawić. Kingsbridge wydaje się być prowincjonalnym miastem, z którego raczej się wyjeżdża niż do którego się przybywa w poszukiwaniu swego szczęścia. Większość wydarzeń rozgrywa się poza miastem. Tu się tylko zagląda.
Czytając „Słup…” po raz drugi szukałam usprawiedliwienia dla autora. Oczywiście, chciał napisać coś innego, bo po poprzednich częściach zarzucano mu schematyzm jak zjawisko negatywne. Tym bardziej, że było to proste… Follett akcję swych powieści umieszcza co dwieście lat. Był wiek dwunasty, czternasty, wychodzi na to, że musi być szesnasty. A jaki jest ten wiek w dziejach Anglii, na terenie której leży oczywiście nasze miasto?
Nie trzeba być znawcą europejskiej historii, by wiedzieć. To czas wielkiego rozłamu w łonie kościoła katolickiego. Król Henryk VIII kłóci się z Watykanem i ogłasza się głową kościoła anglikańskiego (trzeba wielką literą?), a Francuzi odbijają Calais z rąk Anglików. Potem umiera Maria Tudor, a jeszcze potem na tron wstępuje Elżbieta, zaś niejaka Maria Stuart ponad dwadzieścia lat spędza w więzieniu, by skończyć na szafocie. Jeśli do tego dodany zniszczenie hiszpańskiej Wielkiej Armady i podejrzane wyprawy sir Francisa Drake’a, noc świętego Bratłomieja w Paryżu, to mamy ów szesnasty wiek jak na talerzu. Podpalonym talerzu, bo stosy z heretykami płoną w całej Europie. W Kingsbridge też takowy będzie. Ale w obliczu wszystkich wielkich wydarzeń miasto Folletta jest spokojne i ciche. Oczywiście są lokalne potyczki, Jak to między ludźmi bywa.
Mamy więc wytłumaczenie, dlaczego większość wydarzeń rozgrywa się poza miastem. Opisując burzliwe czasy, trudno ominąć główne wydarzenia. Trzeba tylko wysłać wybranych mieszkańców stworzonego przez siebie miejsca, w miejsce owych wydarzeń i uczynić ich bliskimi współpracownikami ważnych osobistości. Można z bliska przyglądać się poczynaniom wielkich tamtego świata i … zinterpretować ich postawę. Bo autor „Słupa…” to właśnie czyni. Czasy, które są znane, pokazuje z własnego, jakże brytyjskiego punktu widzenia. Nie wysila się na wielkie historyczne odkrycia lub wyszukaną ocenę wydarzeń. Anglikanin jest dobry, katolik niekoniecznie, ale nie oznacza to, że można go ot tak bezkarnie zamordować. Nawet za krzywdy doznane w słynną francuską noc.
Zaskakuje natomiast finał. Nie powiem wam jaki. Kiedy Follett pisał „Słup…” był już po napisaniu swej trylogii stulecia, której akcja częściowo rozgrywa się na kontynencie amerykańskim. Zapewne chciał w jakiś sposób połączyć obie wówczas trylogie…. Być może nie przypuszczał, że napisze piątą część sagi o Kingsbridge… „Zbroję światła”…
W mojej biblioteczce czeka na przeczytanie…

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
pojedynek 0

Pojedynku nie będzie

Pojedynku nie będzie

Nie przypuszczałam, że pisząc recenzje wrócę kiedyś tematycznie do Dzikiego Zachodu. Czasy westernu, Indian i chłopców od krów, zwanych cowboyami, minęły wszak dawno i wydawać by się mogło – bezpowrotnie.
Wychowałam się na literaturze Karola Maya i filmach na motywach jego opowieści. Kultową postacią w latach sześćdziesiątych i kawałka siedemdziesiątych był Apacz Winnetou. Przystojny, dzielny, bohaterski, próbujący pogodzić białych z czerwonymi. Chodzi oczywiście o kolor skóry, nie przekonania historyczno – polityczne…. Jeśli w telewizji pokazywano wówczas film amerykański, marzyliśmy, by był to właśnie western, w którym dobry zawsze zwycięży. Dopiero po przekroczeniu wieku dziecięcego trafiłam na zupełnie inne „indiańskie” opowieści Jamesa Fenimora Coopera, a gdy do kin wszedł „Niebieski żołnierz” (z 1970 roku, polska premiera 1973), Dziki Zachód wiele stracił ze swego romantyzmu. Ale to było kiedyś… to minęło… Tymczasem wśród pozostawionych przez czytelników książek do zabrania trafiłam na tom pierwszy serii „Morgan Kane” – „Pojedynek w Tombstone” autorstwa Louisa Mastersona. Seria wydana przez wydawnictwo Pol – Nordica w latach dziewięćdziesiątych obejmowała kilka mini powieści opowiadających o działalności marshala w tytułowym miasteczku na Dziki Zachodzie. Owi mashale to „mianowani lub wybierani funkcjonariuszami z takimi samymi uprawnieniami i obowiązkami jak policjanci w miastach na wschodzie USA, z tą jednak różnicą, że ich uprawnienia kończyły się na granicy miejscowości”. Czasami wchodzili w kompetencje szeryfów, zwłaszcza kiedy istniało podejrzenie, że takowy szeryf był skorumpowany przez miejscowych rzezimieszków.
Tak więc mini powiastka opowiada właśnie o jedynym sprawiedliwym, który ma zaprowadzić porządek właśnie w tytułowym miasteczku. Wcześniej zrobił to już słynny Wyatt Berry Stapp Earp, ale coś do końca nie zagrało i trzeba po nim poprawić.
Mamy zatem tych złych i tych dobrych. I jedni i drudzy potrafią strzelać. Strzelają więc przez sto dwadzieścia stron. Trupów multum. Indian jest tylko dwóch, oczywiście z najsłynniejszego plemienia czyli Apaczów i pracują po jasnej stronie mocy. Jak się wszystko skończy, wiemy już od początku. Bo skoro książeczka pierwsza z serii, a są potem inne, to główny bohater musi przeżyć. Jest też oczywiście piękna kobieta. Tym razem nie dziewczyna z saloonu, ale dziennikarka, oczywiście z tragiczną przeszłością.
Tekst nie jest znany i nie posiada licznych recenzji. Wcale się nie dziwię. Ot, takie lekkie czytadło, najlepiej do czytania w toalecie, bo nawet w podróży pociągiem nie przyciągnie uwagi. Nie wolno porównać go z opowieściami Karola Maya. To nie przeciwnik odpowiedniej kategorii. Pojedynku nie będzie, bo nie zabija się słabszych. Może zatem czas wrócić do Winnetou i jego białego brata Old Shatterhanda? Trzytomowe wydanie z lat sześćdziesiątych z pożółkłymi kartkami stoi na półce wspomnień…

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
5

Iskra

W chwilach zwątpienia każdy promień ratuje życie.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
2

zrozumienie…

Zrozumieć… Czy to konieczne do życia?

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
2

Franz Kafka na angielskiej prowincji

W miasteczku zamieszkał indywidualista.

Informację lokalny podał żurnalista.

Życie mieszkańców nabrało kolorów,

ustały nawet powody dawnych sporów.

Miejscowi z uwagą nowego lustrowali

i na plotkarskiej znalazł się fali:

“Nic nie mówi, tylko spaceruje po parku,

czyta książki,ale nie bywa na jarmarku,

 

nie je mięsa, nie ma akcentu angielskiego,

najgorsze – nie chodzi do kościoła naszego!

Żyje sam, nie ma żony, dzieci ani psa.

Pewnie coś z nim nie tak – mówią – dziwną ma twarz.”

Małomiasteczkowi zgodnie wreszcie orzekli:

“On jest nowy i inny więc musi być winny!”

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
poezje 2

Między wersami wszystko wygląda lepiej

Poezję trudno czytać, tym bardziej komentować. Zwłaszcza autorów, o których wciąż się mówi. Czasami jednak potrzeba powrotu do klasyki bywa silniejsza i przyciąga ku sobie. Tak było z tomikiem „Poezje” Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej. Sięgnęłam po niego z sentymentu — i nie żałuję.

Czytałam wolno, fragmentami. Trochę jak u Cortázara — pograłam w klasy. Wybierałam wiersze, które już znałam, próbując wychwycić sens. Im dalej brnęłam, tym wyraźniej zaczęłam wyczuwać melodyjność pióra autorki. I to chyba wskazówka dla czytania poezji: zwolnić. Liryka ma swoje prawa, którym pośpiech przeczy. Pozwoliłam sobie popłynąć. Przyznaję — to był przyjemny rejs.

O czym opowiadała lektura? Przede wszystkim o miłości, emocjach, podróżach. Autorka połączyła te wewnętrzne stany z przyrodą i własnym doświadczeniem. Drobiazgami, które tutaj nabierają głębi: komar w sypialni kochanków, płatek śniegu za oknem, zapach deszczu wieczorową porą, listy i cisza. Co ważne — nie zmęczyła trudnymi metaforami ani dłużyzną. Ten minimalizm w przekazie spodobał mi się najbardziej: prosty, szczery, trafiony w punkt.

W tomiku nie zabrakło również trudniejszych tematów — rozstania, śmierci, zdrady — ale zostały one wyważone i pozwoliły nabrać dystansu do kolejnych historii.

Książka została przepięknie wydana. Wytłuszczone złotem litery, podłużne blaszki liścia wijące się wzdłuż okładki, kwiaty i miejscami wybarwiony fiolet. Również wnętrze dopracowano w detalach. Każdy wiersz otrzymał osobną stronę oraz dedykowaną grafikę. Przyjemna dla oka czcionka i lekko pożółkły papier dopełniają całości.

Tomik „Poezje” to podróż przez wewnętrzne światy autorki. Tak bliskie temu, czym dziś wypełnia się strofy wierszy, a równocześnie zupełnie inne. Forma, kontekst społeczno-historyczny, budowa… Wcale nie tak łatwo napisać klasyczny wiersz, który nie trąciłby kiczem. Zachować rytmiczność sylab, antyczne korzenie i akcenty postawione w odpowiednich miejscach — tym bardziej kontakt z dobrym źródłem ubogaca językowo.

Pomimo upływu lat, elementy, o których wspomniałam, nie tracą wartości przesłania — podobnie jak same treści. Szczęście zawsze pozostanie szczęściem, a smutek będzie smakował tak samo. Ze szczyptą humoru i skrajnym fatalizmem Jasnorzewskiej — pozostaną w pamięci.

Warto sięgać po takie klasyki. Dają perspektywę na twórczość innych pisarzy, ale też… koją. Czytałam ostatnio różne antologie poezji i próbowałam dostrzec tę delikatną granicę: ponadczasowości czy nudy. Przerostu formy nad treścią albo ambicji autora, który stworzył teksty niemal niemożliwe do interpretacji — zbyt trudne i zawiłe. Nie było to łatwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę łatki teorii. Ale wniosek wysunął się zasadniczy: jeśli coś jest piękne w odczuciu czytelnika, to piękne pozostanie. Bez względu na opinie innych i modę. A wiersze tej poetki po prostu czytało mi się dobrze. Nie wszystkie do mnie trafiły, ale całość pozostawiła uśmiech, ciepło nostalgii i refleksję. Czyli to, czego w liryce szukam. Wytchnienia.

Podobno „można żyć bez powietrza” — jak napisała poetka — ale ja bym w to za bardzo nie wierzyła. Z pewnością nie można żyć bez dobrej i wartościowej lektury. Zwłaszcza że między wersami (niektórymi) wszystko wygląda jakoś lepiej. Podobnych cytatów w „Poezji” znalazłam sporo.

To ciekawe, ile treści można wynieść z tomiku wierszy. Pozornie lekkiego, napisanego w znanej estetyce, a jednak zaskakującego świeżością. Lubię zapach tych słów i z pewnością jeszcze do nich wrócę. Krótko mówiąc — chyba się trochę uzależniłam.

❤️
2
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
3

Czas

Upływający czas jak zagłówka, na którą jeszcze możesz spojrzeć ale już nie wskoczysz , gdyż jest zbyt odległa.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
3

Skrzynia

Dzieciństwo –

zatrzaśnięte w skrzyni,

z ciałem zepsutej lalki,

zbyt ciche,

by wspominać,

zbyt trwałe,

by zniknąć.

 

Świat nie chciał go poznać –

było zbędne

jak sztuczne westchnienie,

unoszące się nad

dachami sierocińca.

 

Przemyka teraz cicho,

cieniem bez imienia,

tam,

gdzie smutek łzawą mgłą się ściele.

Czeka na dotyk,

który nie rani,

na słowo,

które nie osądza.

 

Istnieje w szczelinie

między życiem a udręką.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
1910111213