Kategoria: wiersze

2

powstanie
5 (4)

sze艣膰dziesi膮t trzy dni

kotwica na ramieniu

w ogniu ga艣nie sen

echo w ciemno艣ci

to szept spowija kana艂

jak modlitwa st贸p

 

mury jak rany

wiatr niesie krzyk rozpaczy

tu kiedy艣 by艂 dom

na gruzach 偶ycie

kamie艅 pami臋ta p艂omie艅

tu jest Warszawa

Oce艅 klikaj膮c:
3

splecione wibryssy
4 (3)

w arterii do nieuporz膮dkowania

wysypuj膮 si臋 z r膮k

ta艅cz膮ce kwiaty

oddychamy drobnymi liniami

 

niesieni przerywanym 艣wiat艂em

przez bram臋

nad roz艂o偶yste sny

jak pola z we艂nianych pi贸r

Oce艅 klikaj膮c:
1

wiatr
4.4 (5)

pachn膮cy burz膮

wtargn膮艂 nagle z impetem

przez otwarte okno

zata艅czy艂 z firank膮

rozbuja艂 zas艂ony

niczym 偶agle

na wzburzonym morzu


tchn膮艂 偶ycie

w wybudzone

z letargu wiersze
wersy pofrun臋艂y

pod sufit

niczym lekkie pi贸rka

zd膮偶y艂 jeszcze

rozwia膰 mi w艂osy
wt贸rowa艂y mu rado艣nie
wdzi臋czne za podmuch

nag艂ej wolno艣ci

a on tylko zachichota艂

i pogna艂 dalej

Oce艅 klikaj膮c:
2

na kraw臋dzi snu
5 (5)

ona przysz艂a

jakby pami臋ta艂a to miejsce

z innego 偶ycia

brzeg podnosi艂 si臋 i opada艂

jakby oddycha艂 razem z ni膮

morze nie mia艂o wody

tylko senn膮 mg艂臋

 

on czeka艂

jak czekaj膮 ci

kt贸rzy ju偶 raz utracili mi艂o艣膰

 

nie by艂o imion

nie by艂o s艂贸w

tylko pami臋膰 cia艂a

nie ca艂owali si臋

rytua艂 nie zna po艣piechu

ich oczy nie szuka艂y cudu

one nimi by艂y

stali si臋 kochankami

sp贸藕nionymi o jedno 偶ycie

 

potem odesz艂a
nie w gniewie
nie w 偶alu
jakby kto艣 przywo艂a艂 j膮
z innego brzegu

horyzont wch艂on膮艂

jej sylwetk臋 艂agodnie

jakby czas zrezygnowa艂 z istnienia

on zosta艂
i czeka艂 z nadziej膮
偶e kiedy艣
zn贸w przyjdzie

Oce艅 klikaj膮c:
2

Schowane pod innym kolorem
5 (5)

 

Je艣li mi艂o艣膰 ma kszta艂t
To na pewno nie jest sercem
Nie wiem jak narysowa膰 jej znak
Ale mie艣ci si臋 w Twojej r臋ce

Je艣li kocha膰 mo偶na w kolorze
To nie jest on czerwony
Czasem ma oczu Twoich blask
A czasem jest kameleonem

Je艣li mi艂o艣膰 mo偶na us艂ysze膰
To nie brzmi jak fortepian
To s艂贸w Twoich d藕wi臋k
I wtedy gdy si臋 u艣miechasz

Je艣li mo偶na bez Ciebie 偶y膰
To na pewno tak nie potrafi臋
Mo偶e kolejne dni nie przyjd膮 ju偶
I wtedy b臋dzie mi 艂atwiej

Schowaj tylko prosz臋 t臋 mi艂o艣膰
Nawet do najg艂臋bszej kieszeni
Bym jak najbli偶ej Ciebie m贸g艂 by膰
I 偶eby nikt ju偶 tego nie zmieni艂

 

Oce艅 klikaj膮c:
4

W Kanie
5 (6)

cz臋艣膰 I

Samir o oliwkowej sk贸rze

(jest anio艂kiem?),

zbudzi艂 trzask szyby,

jakby p臋ka艂a noc

a niebo krzycza艂o.

Najbardziej chcia艂a uchroni膰 marzenie

o miejscu, w kt贸rym 艣miech

nie cichnie.

Nie b臋dzie tu cudu,

dzi艣 nie pojawi si臋

Prorok, Mesjasz

ani Chrystus.

Drzewo rodowe Samiry

sp艂on臋艂o.

Zosta艂y tylko

osmalone ga艂臋zie,

bez li艣ci.

Ubrana w obce spojrzenia,

zamkn臋艂a spi偶owe drzwi

duszy.

Spogl膮da teraz przera偶onymi,

hebanowymi oczyma

na 艣wiat, a ten wo艂a:

“U艣miechnij si臋,

przecie偶 zosta艂a艣

w艣r贸d 偶ywych!”

cz臋艣膰 II

Samira:

Patrzysz na mnie,

jakby艣 widzia艂a 艣wi臋ty obrazek.

A ja ucz臋 si臋 oddycha膰 cicho,

偶eby nikt nie s艂ysza艂,

偶e 偶yj臋.

Nie chc臋 by膰 anio艂kiem,

nie pami臋tam Kany.

Pami臋tam krzyk matki

i popi贸艂 na chlebie.

Jest we mnie wstyd,

偶e prze偶y艂am,

braciszek by艂 m艂odszy

o jedno uderzenie serca.

Nie umiem si臋 u艣miecha膰.

Oce艅 klikaj膮c:
2

kolce
4.3 (6)

zetn臋 dla ciebie

bez zmi艂owania r贸偶e

dla ulgi

nie dla pi臋kna

bo mam w sobie

kolce niepos艂usze艅stwa

a 偶adna z nich

nie b臋dzie twoj膮 ozdob膮

b臋d膮 cierpia艂y

gdy us艂ysz膮

trywialne “sto lat”

jakby jeszcze

mia艂o co艣

mi臋dzy nami

trwa膰

podaruj臋 ci r贸wnie偶

u艣miech w celofanie

i ju偶

nie b臋d臋 艂adna

nie b臋d臋 spokojna

mi艂a

wyrozumia艂a

wyjd臋 bez makija偶u

nie schowam gniewu

w koronkach sumienia

zrobi臋 siebie

po swojemu

Oce艅 klikaj膮c:
0

***
5 (4)

krusz臋 ci臋 w d艂oniach

jak najdro偶szy kryszta艂 i

my艣l臋 tylko o tym, 偶eby

nie wci膮gn膮膰 si臋 na sta艂e

 

numery telefon贸w s膮 zb臋dne

jak wydrukowane na papierze poradniki guru sukcesu

jeste艣my pokoleniem, kt贸re kocha zbiera膰 odpady i 艣mieci

mo偶e dlatego w艂a艣nie w 艂onie spo艂ecze艅stwa

ro艣nie niezdolny do samodzielnego istnienia cz艂owiek

i wydaje si臋, i偶 stanowi on idea艂, brakuj膮ce ogniwo

pomi臋dzy ma艂p膮 a nadcz艂owiekiem

ostatnie ogniwo 艂a艅cucha, na kt贸rym trzymaj膮

jak na kr贸tkiej smyczy, ludzko艣膰 zaprz臋gni臋t膮

do wy艣cigu szczur贸w

 

patrz臋 na to spo艂ecze艅stwo, kt贸re nieustannie

bierze udzia艂 w biegu, w kt贸rym pomi臋dzy biegaczy

trafia kulawy szczur, kt贸remu nale偶y si臋 pierwsze艅stwo,

aby przypadkiem nie poczu艂 si臋 wykluczony.

 

mo偶e zastanawiasz si臋, dok膮d do zmierza,

ale moje my艣li biegn膮 bez ko艅ca,

nie widz臋 w tym kierunku, sensu, ani celu.

to wy艂膮cznie podr贸偶.

 

wyci膮gam z kosza co lepsze wnioski.

Oce艅 klikaj膮c: