Prochybicja0 (0)

Prochybicja
Nie wiem dlaczego niektórym książkom, które nie wzbudzają mego zainteresowania po przeczytaniu trzydziestu stron, daję szansą, niektórym nie. Te z szansą czytam do końca, pokonując jakże często trudy i znoje. Potem próbuję w nich coś znaleźć, żeby całkowicie autora nie pogrążyć w depresji (zauważyliście, że prawie wszyscy ją mają?), że napisał gniota, kicz lub inne badziewie. Co mną kieruje? Pogoda, ciśnienie, humorki? Jestem przecież kobieta po menopauzie i zmiany nastoju już mnie nie dotyczą… W każdym razie zjawisko to zaczęło mnie niepokoić, bo może wskazywać na jakieś zmiany w mózgu. Niepokój wzrósł po przebrnięciu (bo trudno to nazwać czytaniem) przez książkę Zadie Smith „Łowca autografów”…
Kiedyś pisałam recenzję z książki, co to według mnie była o niczym. Teraz wiedziałam, że powieść jest o czymś, tylko o czym?
Zaczyna się ona od zabrania trzech synków przez ich ojców na walki zapaśnicze. Synkowie są Żydami różnego koloru skóry. Jako że nie przepadam za sportami walki, pomyślałam, iż skrytykuję tatusiów i to będzie punkt zaczepienia. Bo kto prowadza dzieci na pokaz mordobicia? Do tego rozdział zwany prologiem zawierał co kawałek tajemnicze litery. Nie, nie, jakie tajemnicze. To po prostu słynne imię Boga, zapisane w księgach. Ale co ono robi przy tym MMA? Zwłaszcza pisane w języku hebrajskim?
Potem jest historia królowej Wiktorii i ponownie imię boże. A potem synkowie dorastają. Stają się dorosłymi wyznawcami religii mojżeszowej. I jeden z nich jest tytułowym łowcą autografów, ale takim co łowi i sprzedaje. Zupełnie tak jak rybak, który łowi ryby, sam ich nie je, ale robi na nich dobry interes. Alex, bo tak się nazywa ten chiński Żyd (a może trzeba pisać małą literą?) ma jednak obsesję na punkcie autografu gwiazdy filmowej o imieniu Kitty. Rozumiem. Obsesja rzecz ludzka. Mnie też mówią, że mam obsesję na punkcie pewnego klubu sportowego. Zatem książka jest o obsesji?
Im dalej przebijam się przez treść, tym więcej mam przedziwnych skojarzeń. Przypomina mi się nasz swojski serial „Ranczo”. Stary Japycz z ławeczki, grany przez nieżyjącego już świetnego aktora Leona Niemczyka powiedział, że w Ameryce (czytaj – Stanach Zjednoczonych) nie ma alkoholizmu, ale są prochy i dlatego jest prochybicja. I teraz coś zaczyna się zgadzać. Bo jakże inaczej zinterpretować taki tekst….: „Alex odniósł wrażenie, że hotel lekko się pochyla, a jakaś siła wysysa całe powietrze z sali (…) wszyscy obecni zostali wciągnięci przez próżnię, która pojawiła się ze swą świtą przy barze.”
W końcu przy końcu tekstu dochodzę do wniosku, że jest on właśnie o prochach. A te jak wiadomo, różne wizje mają, to znaczy ludzie je łykający, mają. Z prochami jest niebezpiecznie. Niedawno moja koleżanka pomstowała na lekarza, że dał jej na nadciśnienie prochy, po których miała wizje. Okazało się, że takie ja łykam od dwóch lat i wizji nie mam.
Zatem proch prochowi nie równy, tak samo jak pacjent pacjentowi. Dlaczego więc książce dałam szansę? Może to efekt prochów na cukrzycę?