moszcz
książki na półkach jak naczynia
cicho napełniające się sokiem
czytam nie wiedząc
że właściwie jestem na innej stronie
w obłokach
jutro ujrzę krew
współczesna twórczość literacka w świetle historii
Szanując autorów, którzy poważnie traktują nasz portal, oraz ceniąc ich twórczą pracę, wprowadzamy następujące zasady uczestnictwa:
Naszym celem jest tworzenie społeczności pisarzy i artystów, a nie miejsca dla trolli czy osób próbujących ośmieszać innych.
Istota człowieczeństwa,
to głęboko “gdzieś tam” zakorzeniona w nas Miłość.
Więc, nawet jeśli człowiek życiowo przetrącony mrozi serce, to miłość w nim nie wygasa.
…
Bóg jest Miłością.
Horror powyżej Herberta
Kiedyś obiecałam sobie, że po książki Jamesa Herberta sięgnę w ostateczności…. Jakoś tak mi nie przypadły do gustu. Co prawda ostateczność nie nadeszła, ale w moje ręce wpadł „Ocalony”… Egzemplarz był zniszczony, kartki fruwały, ale – sprawdziłam – były wszystkie. Na pewno to wina kleju. Takie masowe produkcje literackie, jak teksty Herberta, zwane czytadłami, wydawano byle jak. A może jednak nie… może egzemplarz rozpadł się od ilości czytelników, mających książkę w ręku? Sprawa stała się tajemnicza. Postanowiłam więc utwór przeczytać.
I teraz boję się we własne piersi. Ten „Herbert” jest dobry! Ma w sobie wszystkie dobre cechy horroru, który jak wiadomo jest fikcją literacką. Są duchy, co to straszą. Jest tajemnica, zagadka i zaskakujące rozwiązanie. Do tego jest to horror współczesny, bo dotyczy katastrofy samolotu. A te jak wiadomo liczą sobie trochę ponad sto lat. Duchy z piramid, znaczy się mumie, sztuczne stwory, znaczy się Frankenstein, w powietrzu nie latały, o Draculi już nie wspomnę.
Mamy zatem katastrofę samolotu i szukamy jej przyczyn. Oczywiście musi być wątek kryminalny, by wszystko uwiarygodnić. Musi być śledztwo. Musi być człowiek, który ma wątpliwości. I musi być ten jeden, najważniejszy, co to zagadkę rozwikła. Oczywiście wszelkie pisanie o sposobie rozwiązania tajemnicy byłoby spojlerem i tego czynić nie będę. Temat nie jest więc czymś nowym. Opisy lotniczych katastrof zajmują sporo miejsca w literaturze, zwłaszcza sensacyjnej. Cóż, każdy rozbity samolot to zagadka i prawdziwa gratka dla twórców literatury, nazwijmy, popularnej. Pole do popisu wyobraźni, tworzenia nastrojów grozy i makabrycznych opisów. Tu jest tak samo.
W sumie tekst nie wyróżnia się niczym specjalnym. Bohaterowie tradycyjni, kompozycja także. A jednak trzyma w napięciu i przede wszystkim nie jest, jak to bywa w przypadku innych utworów, naiwny, że nie powiem – głupi. Ma w sobie to „coś”, co sprawia, iż czytelnik po prostu czyta i czeka na zakończenie. Zapewne jest to też zasługą ilości słów drukowanych. Książka jest formatu kieszonkowego większego, wydrukowana na cienkim papierze, liczy 220 stron. Tyle, ile powinno wystarczyć na moją ulubioną trasę pociągiem z Warszawy do Wałbrzycha.
Ja przeczytałam ją siedząc przy fontannie w letni, bardzo ciepły dzień. W czas wakacji zajmowałam się bowiem wnukiem i właśnie odstawiłam go do miejscowego muzeum, zgodnie z jego hasłem „Oddaj dziecko do muzeum”. Nie martwcie się, nie jako eksponat. Instytucja organizuje zajęcia edukacyjne dla małolatów. Czekając na ich zakończenia, brnęłam przez słowo drukowane. Było na tyle ciekawe, że nie zwróciłam uwagi na upał. Osłaniało mnie bowiem drzewko, wiał lekki wiatr, a historia „Ocalonego” przeniosła mnie w przedziwny świat Jamesa Herberta, tym razem ciekawego… Polecam utwór.
Przez cały czas kodujemy i dopracowujemy szczegóły, które często są niewidoczne, a mają duży wpływ na funkcjonowanie portalu. Udoskonalamy schematy stron i poszczególnych działów. Duża część automatyzacji została już wykonana, ale wciąż pozostaje wiele do zrobienia. W nowych działach czekają nas do wykończenia panele boczne, połączenia między sekcjami, stworzenie sieci powiązań oraz zautomatyzowanie treści dla wygody czytelników, autorów i redaktorów.
Dzisiaj dział główny otrzymał szlify widoczne przede wszystkim na komputerach. Dodana została także wstępna treść zakładki „Wydawnictwo”.
Zapraszam do zapoznania się z materiałami i życzę miłego pisania.
wciąż leżę
na półce pamięci
jak kurz
którego nikt nie zbiera
a byłam ogrodem
pełnym rozmów
czas mnie zgasił
teraz jestem echem
odbitym w pustych murach
obiecaliście chwałę
a pozostało milczenie
tlę się jeszcze
w kilku wspomnieniach
ale nikt nie pyta
czy żyję
zarosłam ciszą
i cierniem zapomnienia
jestem cieniem
dawnych chwil
kto mnie przywoła?
kto nazwie żywą?
On
Aromat parzonej kawy uderzył mnie pierwszy, zaraz potem jej głos. Usiadła naprzeciwko, stawiając dwa kubki. Ta sama twarz od wielu lat, te same, znajome do bólu, gesty. Tylko ja już nic nie czuję. Mówi nieustannie, a jej głos dociera do mnie jak przez szybę. Słyszę dźwięk, lecz nie czuję ciepła jak dawniej. Słowa docierają, ale mnie nie dotykają. Jak deszcz za oknem. Wiem, że pada, ale nie jestem mokry. Mówi szybko, nerwowo, jakby chciała nadrobić wszystkie lata ciszy. Patrzy na mnie z taką żałością, z resztką nadziei, że coś jeszcze da się zmienić. Jakby miłość czekała tuż za drzwiami, które wystarczy otworzyć.
Ale już wiem, że za tymi drzwiami jest tylko pustka. Nie ma tam już nas, nie ma nawet tego mnie, którego pamięta. Jej dłoń leży na stole, czeka na dotyk. A głos drży jakby prosiła o łaskę, której nie umiem dać. Każde słowo opada ciężko w gęstniejącą ciszę, a ja milczę niewzruszony z zamkniętym sercem. Wiem jednak, że muszę się odezwać. Muszę, bo wciąż tu jestem, chociaż już za murem, który sam – cegła po cegle – stawiałem. W końcu mówię, że to, co było między nami umarło. Cicho, jak ogień, któremu zabrakło tlenu. Czuję, że każde wypowiadane przeze mnie, słowo wbija się w nią niczym nóż. Znów milknę, piję zimną już kawę i udaję, że jestem gościem w domu, który właśnie przestał być moim domem.
Czekam, aż ona to zrozumie.
Ona
Niedziela. Jesteśmy razem. Robię dla nas kawę, z nadzieją, że wreszcie porozmawiamy. Siedzimy przy stole, tak blisko, a jednak dalej niż kiedykolwiek. Zaczynam mówić. Mówię szybko, bo panicznie boję się ciszy, która kruszy nas od środka. On jednak uparcie patrzy w bok, jakby to wszystko go nie dotyczyło. Milczy, jakby słowa kosztowały go fortunę. Jego palce nerwowo zaciskają się wokół filiżanki, już od dawna nie szukają mojej dłoni. Wreszcie się odzywa. Z litości. Czuję to. Rzuca krótkie, oszczędne zdania, a każde z nich jest jak kamień – ciężkie, zimne i obce. Tonę w tym milczeniu, które rośnie między nami jak lodowa ściana. Chcę krzyczeć, że jeszcze czuję, że serce mi pęka, że wciąż tu jestem. A on oznajmia: “Wszystko będzie dobrze.” I to jest najgorsze. Bo “dobrze” to nie “kocham”. To tylko cichy wyrok podany z pustym uśmiechem. A więc to tak się kończy? W jego oczach nie ma już nic. W tej ciszy umarła miłość.
A ja wciąż go kocham.
... co jesz i co pijesz... :)
Recenzja zachęciła do przeczytania. Dzięki
:)
Bardzo ciekawa, mądrą myśl... :)
Fajna gra słów :)