pauza
żyć to ciążyć
tyle rzeczy teraz umiera
księżyc w ustach
jedynie garścią lekarstw
pachnących znużeniem
emanuje ciepło minionego dnia
kamień zdjęty z szyi
unoszę się
na palcach
współczesna twórczość literacka w świetle historii
życie jest trochę jak ocean
pod skórą – sól
pod solą – głębina
pełne szeptów których jeszcze nie słyszę
bywam deszczem który nie mieści się w chmurze
jak fala spiętrzona rzucam wyzwaniem
ale może gdybym
pozwoliła sobie opaść –
nie tonąć
lecz oddać ciężar nieswoim słowom
może opadłoby to co zbędne
to co cudze
to co tylko hałasem
może zostałaby tylko ja –
naga od środka
jak skała wypłukana z imienia
jak krzyk bez głosu
uczciwie obecna
w każdej swojej pękniętej krawędzi
czasem chciałabym zerwać swoje aż
i być tylko
nie do kochania
nie do trzymania
nie do zrozumienia
i tylko być
jak wiatr który nie musi mówić że jest
jak cisza której przyjemnie słuchać
może wtedy spojrzałbyś
nie przez to co chcesz we mnie znaleźć
ale przez to co naprawdę we mnie jest
i nie bałbyś się
że zniknę
gdy przestanę Cię odbijać
bo jestem
bez brzegu
a jednak cała
Lubię zrywać na łące kwiaty. Przynosić do domu, dawać innym.
Szczególnie jaśmin, bez, konwalie, róże, maki. Jeżówkę purpurową też lubię.
Piękne są również piwonie, jakkolwiek na nie mówisz, i kwiaty doniczkowe,
zielone, bordowe, białe.
Bardzo lubię kwiaty. Lubię mieć przyjaciół wokoło.
Bez zwierząt żyć nie potrafię, psów, kotów, króli. Konie są marzeniem niespełnionym.
Jak dzieci.
Niemniej lubię co piękne. Pięknem, naturą, sztuką, lubię się otaczać.
Lubię ją tworzyć, podziwiać, oglądać. Lubię do sztuki wracać.
I chociaż życie jest zmienne, los patrzy z sarkazmem,
lubię dawać radość, widzieć oczy roześmiane.
16.12.2024 r.
Stoję na placu trzech krzyży
Zamyślona
Wokoło smutek i strach
Próbuję dojrzeć choć trochę zieleni
Nie ma nawet kosmyków traw
Stoją tylko budzące refleksje trzy krzyże
W jesiennych promieniach słońca
Nadziei
29.10.2022 r.
Emilie Eve Stahl
Witaj w dniu, który przynosi chmurkę lekkich piór na niebie, pławiącą się w szelestach ciepłego błękitu, jak zapowiedź czegoś łagodnego, co delikatnie dotknie serca. Do zatoki wyspy naszej świadomości przypływa test prawdy, spokojny, nieśpieszny, by nie wygniótł czasu, uniesień słodkich, serdecznych zachowań i refleksu światła, który, kiedy się rozpyli, zamienia się w tęczę uśmiechów namaszczonych ciepłem. Niech barwna kaskada słów i fala spojrzeń miłych stanie się dziś Twoją codziennością. Niechaj uśmiech śpiewa, przelicza, co dobre, wycieka kroplami, barwiąc wszystko wokół. Niech rozpisuje bycia kruchość na obecność, łamie oczywistość, by cień każdy rozkuć. Życzę Ci tego, co lgnie unikalnym pięknem, codziennym, cichym, lecz prawdziwym. Niech los obdarza Cię tym, co dobre, co spływa w chwile symfonią wzruszeń, dbając o to, by życie łatwiej zrozumieć. Niech uśmiech będzie Twoją ozdobą, nawet na przekór smutkom, które czasem gniotą. A garstka marzeń nieśmiałych, cichych, niech rozkłada się w Twoich myślach z uroczym wdziękiem. I oczywiście niech spełni się to, co w sercu ukryte, co zapuszcza tęsknym westchnieniem w duszę silne korzenie pragnień, tych gorących, wiernych, które czekają, by zakwitnąć dokładnie wtedy, gdy spojrzysz w niebo.
Prawdziwy kryminał
Jeśli w krótkim czasie człowiek czyta kilka kryminałów typu retro, a słynne PRL-owskie już takowymi nazwać można, to sam nie wie, jak je zrecenzować. Wszak wszystkie pisane były według tego samego schematu i odnaleźć w nich coś oryginalnego niezwykle trudno. Dlaczego zatem do dziś czyta się je z przyjemnością? Właśnie na to pytanie postaram się dziś odpowiedzieć.
Przedmiotem analizy będzie kieszonkowe wydanie (jakże by inaczej!) opowieści Alberta Wojta „Prawdziwy mężczyzna”. Tym razem wydanie w papierze dość cienkim i mimo swej małej wielkości, tekst liczy 190 stron. Jest to zatem kryminał solidny i ciekawy (oczywiście!). Akcja rozgrywa się, mówić językiem filmowym, na dwóch planach: milicjanci i złodzieje. Wiemy, co dzieje się u jednych i co u drugich, a ci oczywiście nie wiedzą, co się dzieje u przeciwnika (standard przecież!). Taka zabawa narratora w przysłowiowego kota i myszkę sprawia, iż nie możemy się od książki oderwać. O choroba – myśli sobie czytelnik – gdyby oni wiedzieli, co też tamci knują to… to by kryminału nie było. Czytelnik oczywiście wie o tym, ale wcale nie zamierza ani jednym, ani drugim pomagać. Uśmiecha się pod nosem i przerzuca kartki, by zobaczyć jak też ludziska sobie radzą. Właśnie tak jest bowiem skonstruowany PRL-owski kryminał. W innych, bardziej ambitnych dziełach, czytelnik wciągany jest w tekst i marzy, by być uczestnikiem wydarzeń i podać rękę pokrzywdzonemu. A tu nie – siedzi sobie w fotelu i patrzy, co się będzie działo dalej. I to jest fajne. To pozwala odpocząć (a jakże!).
Przedmiotem przestępstwa są w „Prawdziwym….” ikony. Oj, oj, jaki to był popularny temat w dawnych czasach przed potopem (demokracji rzecz jasna!). Najpierw w jednym, potem w dwóch programach telewizyjnych mówiono bardzo często o złodziejach ikon, które kradziono głównie w Bieszczadach. W 1974 roku rozpoczęto słynną ongiś akcję „Bieszczady 40” i wpuszczono tam harcerzy, by odpoczywali i pomagali okolicznej ludności. Zdarzały się przypadki buntu tubylców przeciwko deptaniu połonin przez umundurowaną młodzież. I wtedy mówiono, że buntują się właśnie złodzieje ikon, bo harcerze psuli im interes. Zaraz, zaraz, ale ikony były też za Białymstokiem… O, mamy coś nowego w powieści Wojta! Żadne Bieszczady! Jedziemy z Białegostoku do Warszawy przez Zambrów (obwodnicy jeszcze nie było)!
Kolejny ważny element kryminału – obalanie mitu, iż stare malowidła na desce to tylko w Bieszczadach (uczcie się młodzi!). Na Podlasiu, które bardzo dobrze znam, też są. Do dziś. Pytanie tylko, dlaczego dziś ich już się tak nałogowo nie kradnie, jak kiedyś? Moda minęła? W każdym razie w każdym (a jak!) kryminale z czasów minionych zawsze warto dopatrywać się czegoś nowego.
I znowu siedzimy w fotelu, z góry lub z boku mruga do nas sztuczne światło, pijemy kawę i rozwiązujemy zagadkę. Akurat ta jest stosunkowo prosta, zwłaszcza dla znawcy starych opowieści o przestępcach. Ale czasami warto przenieść się w czasy, kiedy zło było złem, a dobro dobrem….
sekundy – niebiologiczne dzieci czasu
niczym liście tanecznej lipy
odpływają wraz z dłońmi
położonymi na czarnej rzece
maszyny śnią
w maszynie
wypestkowana ziemia
i zimna myśl jak żyletka
wycina w mózgu precyzyjne fraktale
jestem jednym końcem
szukającym drugiego
by nie powiedzieć: umarł
lecz: żył
jeśli tylko wszechświat się kiedyś powtórzy
odłożona śmierć
potrzebuje czasu
by stać się nowym początkiem
siebie
... co jesz i co pijesz... :)
Recenzja zachęciła do przeczytania. Dzięki
:)
Bardzo ciekawa, mądrą myśl... :)
Fajna gra słów :)