Kategoria: opowiadania

0

Pomiędzy alfą a sigmą

Obróbka bytu w atmosferze zajmuje sporą ilość czasu. Kumulusy, które suną z powolna po niebieskiej autostradzie, wydają się siedliskiem wszelkiego natręctwa myśli, dlatego w momencie, gdy akurat szlifuję charakter z użyciem drobnoziarnistego papieru, czytam rodzinne strony. Są mi miłe i bliskie, a gdyby ktoś zapytał, czym jest życie, najpewniej tylko się uśmiechnę i nic nie powiem, ponieważ starać się udzielić odpowiedzi to albo wpadać w ekstazę, uniesienie, przepych istnienia i wszelką radość lub, jak niejednokrotnie ma to miejsce, rozsypać się w rozpacz tak dotkliwie, iż najpłytsze słowo staje się bezkresem łez i doliną uciemiężenia.

Można też, jak robią to analityczne mózgi, poddać koncepcję życia rozkładowi na czynniki pierwsze, co pozwala na stworzenie definicji, jednak definicja ta pozwala wyłącznie na zabawę w boga, nigdy jednak, w sposób bezpośredni, w sposób spirytualny, nie otwiera nas na realną prawdę na temat życia, która nie jest jakimś tam rodzaje wiedzy, ale doświadczeniem samym w sobie.

Przewracam w głowie kolejną, rodzinną stronę, a przewrót ten sprawia, iż czuję, że stanąłem na nogi. Czyżbym dotychczas patrzył na świat od złej strony, a może, w całkowicie błędnej pozycji na regale, wybrałem jedną z tych książek, które nie wróżą nic dobrego. Dopiero teraz zastanawiam się nad tym, iż gdyby ktoś zechciał mnie rozebrać, stałbym się podobny do postaci Konan z Naruto. Całkowicie złożony z kartek papieru, a może nawet książek, może tylko rysów postaci, może tylko pomysłów, gdybym zdjął to wszystko z siebie, nie zostaje ze mnie nic, tylko pustka. Co z tego, że na moich mięśniach, które wiją się wokół kośćca jest skóra. To, bardziej niż realność, wyłącznie pewnego rodzaju symbolika. To tylko ciało żywe, które nie jest niczym, a tylko ogromnym programem, którego celem jest reprodukcja. Teraz jednak myślę, iż zanim w ogóle możliwe będzie, by jakakolwiek strona, która stanowi element mojego istnienia, wypłynęła na powierzchnię, bym mógł ją zapisać na odrębnej kartce, muszę zejść do samego ciała. Bo czymże jest moje ciało? Jest tym, co ciało podnieca i zadowala. To chyba najprostsza definicja ciała, jako organizmu żywego, który zdołał zorganizować swoje komórki w formę, którą ktoś dumnie nazywa człowiekiem, a dla mnie stanowi nic więcej, jak najbardziej ułomne i jednocześnie doskonałe zwierzę. Również zabójcze, co bezbronne, równie niezdatne do egzystencji w warunkach, które osiągają ekstremum, co zdolne tereny, gdzie warunki te występują, zdominować i niemal poddać własnej woli.

Pytam zatem siebie, czymże jest moje ciało i sama myśl, że to ciało posiadam i jest ono moje, podnieca mnie dziwnie. Jakbym nagle doznał dziwnego rodzaju oświecenia, które umożliwi mi dalszy rozwój, ponieważ oto dopiero teraz sięgam po przeklętą siłę, której nadano wiele imion, a niemal każde z tych imion nosi w sobie zalążek zła i poddane było przez stulecia demonizacji.

 

Wypadałoby jednak, nie wiem dlaczego, rozpocząć od stwierdzenia, iż wróciłem do pisarstwa. Nie mówię, że jest mi do czegoś potrzebne, ale na pewno jest ono nierozłączne. Pisarstwo to moje jestestwo, a im bardziej jestem tego pewien, tym mocniej wierzę, iż pisarstwo to najbardziej bezużyteczne z egotycznej perspektywy zjawisko. Nie robi się przecież nic więcej, jak finalnie zamyka całego siebie w głowie, byle tylko wyłowić z życia coś więcej, co już był lub będzie, nigdy nie jest jednak namacalne, a jednak pisarz, chociaż nigdy tego samodzielnie nie dotknie, przekazuje to czytelnikowi w taki sposób, iż on już może dotykać słowa, które dla pisarza są bardzo ulotne. Dlatego jestem najbardziej bezużyteczną formą życia, która dla współczesnego świata pełni najbardziej pożyteczną funkcję. Ale dla samego siebie, czy mogę mówić, że żyję, gdy piszę? Nie, mogę jednak śmiało powiedzieć, że nie żyję, gdy piszę, a moje życie dzieje się poza pisaniem i wtedy jest ono na tyle prawdziwe, iż potrafi przysłonić mi całe pisarstwo, bym zapomniał o nim na chwilę i dopiero teraz rozumiem, iż to wcale nie życie męczy mnie, samo w sobie, ale pisanie, ponieważ nigdy nie ucieknę od życia poprzez pisanie, wręcz przeciwnie, nawet, jeśli puszcze się pędem, to wyłącznie na zderzenie czołowe z tym własne życie. Natomiast poprzez życie toruje sobie drogę ucieczki od pisania, nawet jeśli na krótką chwilę, to właśnie poprzez tą chwilę doświadczam życia bezpośrednio, namacalnie, w realny, intymny sposób.

Wydaje się, iż jakikolwiek, egoistyczny pożytek ze sztuki pisania odziera tąże sztukę z jej walorów, a z pisarstwa czyni samo tylko pisanie, które hierarchizuje w głowie myśli, pozwala ułożyć emocjonalny chaos w bardziej strawną konstrukcję. Lecz jeśli takie pisanie miałbym zamienić w pisarstwo, potrzeba stworzyć ogromny świat, który podzielę na ludzi, miejsca, zdarzenia i tak dalej. Cała rozciągłość tego świata spycha na drugi plan aspekt analitycznego pisania, natomiast pierwszeństwo przejmuje estetyka pisarska, a kunszt umożliwia na stworzenie realnej sceny.

Dlatego rozumiem, że ogólny pożytek z pisania na zawsze będzie ogólny, a jedyna pożyteczność z mojego, własnego pisarstwa, która przypada mi w udziale, to ta hedonistyczna radość z aktu twórczego lub, daj Boże, aby kiedyś tak było, trochę, jak to mówi dziadek, dutków, które wydam na jedzenie, dom, rodzinę, paliwo i parę drobnych zachcianek. Nie ma dla mnie innego pożytku i nigdy nie będzie, ponieważ jako element środowiska, w którym żyję, a które to składa się ze społeczeństwa i podzielone jest na warstwy, nigdy nie będę beneficjentem swojego pisarstwa na taką skalę, na jaką jest nią czytelnik.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
leaves 4647626 640 Z2aqEYMHidgJ 0

Oszukani

Adam z Adrianą tworzyli zgrany duet. Byli jak dwie mocno splecione nici, nierozerwalne, błyszczące w tkaninie ich życia.

Adriana była niezwykle w nim zakochana, niemalże do szaleństwa. Cały świat przestawał istnieć, kiedy był obok. Ledwo gasiła ogień, który ją trawił od środka. Tęskniła za nim, gdy jeszcze siedział przy niej, tuż obok, a ona wiedziała, że tylko chwile dzielą ich od kolejnego rozstania. Każda chwila bez niego zmieniała barwy, z pięknych na rozświetlane tylko wspomnieniem, myślą, marzeniem.

On też zdawał się być szczęśliwy. Cały świat należał do nich. Mieli marzenia, nadzieje, lecz żyli chwilą. „Jesteśmy jednakowi” – mówił. Dwoje niepoprawnych optymistów, szczęśliwych w swoim towarzystwie, mimo przeciwności losu, mimo wrogości innych, mimo wszystko.

Mieli osobne życia — trudno powiedzieć, na ile spójne, na ile różne marzenia — ale było im dobrze. Każdego dnia, myśleli o sobie, o wspólnej przyszłości. Gdy byli razem, wszystko miało inny sens. Wszystko było piękniejsze. Ich uczucia były bardzo silne, zdawało się niezniszczalne, pomimo, iż szli życiu pod prąd. Wbrew wszystkim, którzy dziwili się, odradzali, zabraniali, nie akceptowali.

Ludzie ganili ich za emocje, uczucia, wykraczające ludzkie pojmowanie, za radość, szczęście jakie dawało im każde spotkanie. Kwestionowali wartości ich uczuć, marzenia, plany — wszystko, co dla nich było najważniejsze. Pomimo to, przez długi czas oboje byli niewzruszeni, jak dwie stojące obok siebie skały roztrzaskiwane na morzu pełnym burz i huraganów.

Ona wiedziała o tym. Nie wiedziała jednak czy on o tym wiedział. Nie mówiła mu o swoich problemach. Nie chciała dokładać mu do bagażu. Nie wiedziała również co robić, ale była pewna, że nie zrezygnuje. Jej szczęście było ważniejsze niż opinie innych, ich marzenia. Jej szczęście było tak ważne jak jego, ich szczęście. Nigdy nie wyobrażała sobie życia z kimś bez miłości, a nie kochała nikogo prócz niego. Nie wyobrażała sobie również życia z kimś bez jego uczuć, na siłę. Jego szczęście było dla niej tak samo ważne jak jej. Dlatego nie naciskała, kiedy zniknął z jej życia, z jej świata, bez słowa, bez pożegnania, bez informacji. Uszanowała jego decyzję, pomimo, iż była dla niej bolesna.

Nie mogła poskładać w całość informacji jakie ją dochodziły w strzępach. Czy to możliwe, że ktoś powiedział jemu to samo co jej?

Czy to możliwe, że im obojgu powiedziano to samo? „On ciebie nie chce, bawi się tobą”. „Ona jest nie dla ciebie, i tak cię zostawi”. „Na pewno z inną jest w tym czasie”. “Przecież ona ma już innego”. „Za biedna jest dla ciebie”. „On, taki biedny?” “On nie nadaje się na męża”. “Ona nie będzie dobrą żoną”. “Jesteście z innych światów, nie możecie być razem, nie wyrażamy na to zgody”. Rodziny odwróciły się od nich, nie zgadzały się na nic, nie wyrażały zgody na “taką” miłość, na taki “chory, niedopuszczalny mezalians dusz”. “Taki wstyd!” – mówili jego krewni. “Opamiętaj się” – radzili jej bliscy. Krzyk dusz, tak innych, a zarazem tak bardzo podobnych do siebie rozdzierał ich serca. Rozdzierał tak mocno, że pozostawił rozdarte na całe życie.

Przemilczała rozstanie, wiadomości jakie do niej dotarły, ból jakim los ich obdarzył. Czasami uśmiechała się lekko przez łzy, które dawno już wyschły, ale żal do ludzi, którzy stanęli pomiędzy nimi był tak silny, że nie chciała już znać nikogo. Zawód, rozczarowanie, utrata wiary, zaufania, odwróciły ją od nich, odeszła, zerwała kontakt z wszystkimi, których dotychczas znała, bez względu na to, kim byli. Ktoś mógłby się zaśmiać, ale nic nie straciła. Nie miała już nic do stracenia, skoro straciła wszystko, co miała: miłość, nadzieję, wiarę w ludzi, szacunek do nich.

Teraz po latach , ktoś rzucił gorzki pytanie: “I nad czym tu płakać?” Dwoje ludzi wyrwanych z innych światów, będących jak dwa rozbitki na oceanie. Żadnemu nie można było niczego zazdrościć. Nie było czego. Spotkali się będąc młodzi, mimochodem, idąc zielonym bujnym trawnikiem, jakby był ich nadzieją, miał ich przed czymś uchronić, zapobiec toczącemu się życiu, które zakpiło z nich ze zdwojoną siłą. Dwoje szaleńców, próbujących zmienić los, który zdawał się być nieunikniony, który i tak miał być dla nich wyrokiem.

Teraz, po latach, znowu spotkali się przez przypadek, idąc betonowym, szarym chodnikiem. Oboje starsi o lat trzydzieści, z oczami pełnymi wspomnień i bólu, który nie zniknął. Spojrzeli na siebie smutnym wzrokiem, jakby próbując odczytać w sobie nawzajem to, czego słowa nie potrafiły wyrazić. I tylko westchnęli głęboko. Może z nutą nadziei, może obawy, lęku, strachu.

Życie przemknęło tak szybko, ich młodość przeminęła z wiatrem, a oni, niesieni jak dwa zielone liście, porwane w nieodpowiednim momencie przez burzę, powirowali przez świat, by w końcu opaść w tym samym miejscu.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
0

Gienia

Gienia nie miała lepiej. Kiedyś lubiła bawić, rozweselać, pomagać. Każdemu ocierała łzy, dawała ciepłe słowo, miły gest, spojrzenie, uśmiech. Miała empatii za stu. Podnosiła na duchu, wspierała, ale nie wszyscy byli przychylni. Spotykała i takich co drwili, mówili z sarkazmem “matka Teresa”. Nie przeszkadzało jej to, do czasu. W końcu przesadzili.

Obserwowali co robi, mówi, komentowali każdy ruch. Dotrzymywali kroku. Nie chciała tego. Czasami byli krok przed nią, a kiedy umyślnie się zatrzymała, zmieniła kierunek robili głupie miny, irytowali się, jakby zmieniła ich plany.

Czasami zdawało jej się, że nie ma gdzie uciec, wiedziała o tym. Pokazywali umyślnie, drażnili. Pewnego razu postanowiła wyjechać do miasta, w którym nigdy nie była. Wyobrażała sobie wszystko, jak jedzie, urządza się na nowo, zawiera znajomości. Pewnego dnia spakowała walizki, zabrała co mogła i pojechała wynajętym autem, w kierunku znanym tylko sobie, w kierunku innym niż planowała.

Kiedy spacerowała alejami niezwykłego parku, zadzwonił telefon. – “Dzień dobry” – usłyszała – “Chciałbym zapytać jak pani mieszka się w naszym mieście (tym do którego planowała pojechać). Czy czuje się pani tutaj bezpiecznie…?” – usłyszała. Gorąca fala spłynęła po jej ciele. Planowała tam pojechać, ale nie zrobiła tego, w jednej chwili zmieniła plany, a “oni” dzwonili pewni siebie. – Nie wiem, czy jest tam bezpiecznie. Nigdy nie byłam w tym mieście – odpowiedziała spokojnie, w odpowiedzi słysząc zaskakują krzyk przerażenia, przepraszanie, niezręczne tłumaczenia…

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
1

Misterne opowieści “Życie jakiego nie było”

Monika o lekko pokręconych włosach siedziała w bujanym, ciemnobrązowym, wygodnym fotelu. Myślała o przeszłości. O tej prawdziwej i o tej zmyślonej przez innych. Z głośników dobiegały delikatne nuty. Melancholijny nastrój nasilał się z każdym dniem, od czasu, kiedy powiedzieli jej “to”. Właśnie “to”.

Próbowała zebrać myśli, poskładać strzępy zdarzeń. Uśmiechała się lekko, z sarkazmem. Na wszystko było za późno. Puzzle życia stare, popękane, z pourywanymi kawałkami, tworzyło inny obraz niż by chciała. Nie dało się nic zmienić, poskładać strzępów życia.

Nigdy nie miała dzieci, nie wyszła za mąż, nie dane jej było spędzić życia z mężczyzną, którego kochała. Nie chciała więcej. Nikogo. Nie czuła potrzeby. Serce ułożyła w pudełku, na miękkiej flanelce. Schowała na dnie szuflady. Nikt przez lata go nie odnalazł.

Przeszła przez życie, w blasku tamtych dni. Przeszłość ją ogrzewała. To nie była jej wina. O niczym nie wiedziała. Nie miała jak naprawić.

Ludzie mówili, że wyszła za mąż. Po latach gratulowali jej. Niektórzy twierdzili, że rozmawiali z jej mężem, opowiadali, jakie ma dzieci, a ona zaszyta w małym M, siedziała samotnie przed komputerem.

Nie spotykała się z nikim. Spotkania przynosiłyby ból. Ból wspomnień o miłości, której nie miała prawa dosięgnąć. Marzyła o tym, by stać się jak głaz, lecz dusza łkała każdego dnia. Tak, tylko dusza, bo jej niebieskie oczy dawno wyschły.

Mówili, że nie uśmiecha się, ma nieczułe serce, a przecież ona nie miała go wcale.

Dzisiaj, po latach wspomnienia powróciły:

Kilka miesięcy po ich ostatniej rozmowie po raz pierwszy usłyszała o jego ślubie. Znajomi gratulowali jej , myśląc, że właśnie ona została żoną. Gratulowali wyboru, hucznego wesela, dopytywali o szczegóły, a ona? Była sama. O ślubie wiedzieli od niego, nie było więc mowy o pomyłce. Czy to dlatego odszedł bez słowa? – zastanawiała się? – Ożenił się z inną? – Dla niej było wszystko logiczne.

Tylko co jakiś czas słyszała dziwne fragmenty opowieści o sobie. Tak dziwne jak o weselu, ślubie, oszałamiającej, spełnionej miłości. Słyszała o tym gdzie mieszka, w mieście którym nigdy nie była. O dzieciach, które się nigdy się nie poczęły. Jegomość opowiadał nawet o tym, że kiedyś rozmawiał z jej mężem, z mężem, którego nigdy nie miała.

Świat stanął na głowie. Znajomi żyli życiem, którego nigdy nie miała. Życiem, którego nigdy nie było. Życiem, które nie istniało. Nikt jej nie wierzył, kiedy mówiła, że to nieprawda, gdy zaprzeczała. Wszyscy widzieli wszystko lepiej niż ona. Niektórzy posunęli się znacznie dalej… Mimo to zawsze znalazł się ktoś, kto wspomniał jej o tym co mówią, o pomówieniach, chociaż nie pytał o zdanie, o prawdę, nie wierzy w fakty.

Ktoś usnuł misterną sieć opowieści będących wytworem wyobraźni, o niej, innej niż była, o życiu, jakie nigdy nie istniało.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
0

Zapisani w dotyku

W świecie, który czci natychmiastowość i nazywa ją wolnością, a z bliskości robi ofertę bez zobowiązań, wielu daje się porwać złudzeniu, że ciało może zapomnieć to, czego dusza nie potrafi zignorować. Spragnieni więzi, mylimy ją z kontaktem. Tęsknimy za spotkaniem, a otrzymujemy tylko obecność ciała – bez historii, bez wglądu, bez trwania.

Przypadkowy seks w dowód niezależności, sprowadza się do ciszy po burzy, w której nie ma już nic do powiedzenia. Często staje się miejscem, w którym dusza milknie, bo nie została zaproszona. To nie akt wyzwolenia, lecz subtelne pęknięcie w strukturze tego, kim naprawdę jesteśmy. I przez to pęknięcie, w którym otwieramy ciało, a zamykamy serce, wycieka z nas sens.

Człowiek jest istotą głęboko relacyjną. Pod powierzchnią chwilowej przyjemności działa mechanizm stworzony nie do zabawy, lecz do złączenia. Oksytocyna, hormon więzi, nie pyta o kontekst. Ona łączy, wiąże, zostawia ślad, niezależnie od intencji. Intymność to nie tylko zetknięcie ciał, ale spotkanie dwóch światów, dwóch wszechświatów emocji, pamięci i historii. Kiedy traktujemy ten akt jak wymianę towarów, rozmieniamy na drobne coś, co miało być święte nie z powodu nakazów moralnych, lecz dlatego, że dotyka rdzenia naszej tożsamości.

Nie chodzi o to, że seks bez miłości jest grzechem. Chodzi o to, że seks bez duszy jest smutny. Bo każde ciało nosi w sobie opowieść, a kiedy nie chcemy jej wysłuchać, zaczynamy tracić zdolność do wzruszenia. Człowiek, który przyzwyczaja się do powierzchowności, z czasem traci zdolność do głębi, rozpuszcza granice jaźni. Jak ziemia wyjałowiona nadmiernym zasiewem, traci urodzajność nie dlatego, że nie pragnie owoców, ale dlatego, że nie została otoczona troską.

Z czasem zaczyna brakować słów, by nazwać tę pustkę, która zostaje po dotyku bez sensu. Budujemy zbroje, bo tak łatwiej funkcjonować w świecie, gdzie dotyk stał się szybki, a miłość zbyt wymagająca. I to nie wstyd, lecz samotność staje się najcięższym brzemieniem. Bo ciało może milczeć, ale dusza pamięta. Każde niepotrzebne zbliżenie zostawia echo, nie zawsze bolesne, ale zawsze puste.

To nie o czystość tu chodzi, lecz o integralność. O świadomość, że intymność jest jak światło – rozpraszane zbyt hojnie, traci moc. Prawdziwe połączenie nie bierze się z dostępu, lecz z obecności. Z decyzji, że moje wnętrze nie jest miejscem, do którego dostęp dostaje się przypadkiem. Że słyszysz drżenie drugiego człowieka i sam nie boisz się zadrżeć.

To nie moralność ma być przewodnikiem, lecz miłość do samego siebie. Duchowa dojrzałość, która rozumie, że wartość nie mierzy się w liczbach, ale w głębi. W jakości ciszy po dotyku. W tym, czy po wszystkim czujesz się pełniej o siebie.

Wciąż pamiętam ten dotyk… Nie ten szybki, głodny, co zdejmuje ubrania, ale ten, który najpierw zsunął mój strach. Dłoń, która nie szukała ciała, lecz obecności. Oddech, który mówił: „jestem tu” zanim cokolwiek się zaczęło. To spotkanie przyszło nie jak burza, ale jak wschód – cicho, pewnie, aż całe wnętrze rozjaśniło się od środka. Na szyi noszę jeszcze zapach tej bliskości – jak proch i miód zmieszane na skórze, jak siła spleciona z kruchością. Nie było to z braku, lecz z pełni. Nie z potrzeby, lecz z wyboru.

Wciąż pamiętam ten dotyk, który dopiero nadejdzie…

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
3

Nowy pałac

  • Gdy Alicja weszła do nowego pałacu czuła trochę jakby serce zakłuło znowu tą samą igłą. Wspomniała lata kiedy wygnali ją z Zamku a ona błąkała się pomiędzy wspomnieniami a żalem. Teraz jednak uznała to miejsce za miłe położyła się na posadzce i nie wiedziała co będzie dalej robić ale wiedziała że wróciła do domu i nikt jej stąd nie wyrzuci.
❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
12