Kategoria: dzienniki

0

Pomyślałam o jej imieniu…

Dziś nadałam jej imię. Czułam, że to naturalna kolej rzeczy. Jest we mnie i poza mną jednocześnie. Nie potrafię już mówić o niej jak o cieniu, bo jest kimś, kto siedzi przy moim stole, je z moich talerzy, trzyma słuchawkę pod prysznicem…

Czasem w nią milczę kiedy nie mam siły mówić. Karmię ją łzami, które wypływają bez zaproszenia. Przynoszę jej wspomnienia jak puste szklanki, by mogła napełnić je goryczą i zwątpieniem.

 

Ona mnie boli. Wgryza się od środka jak rdza, która zjada metal, jak powolny mróz, co rozsadza kamień. Zdziera ze mnie kawałki tego, co chciałam, by już nie bolało i zostawia pustkę – lodowatą, bezkształtną, nie do nazwania.

 

Potrzebujemy siebie nawzajem, choć nie chcę tego przyznać. Jestem dla niej domem i więzieniem. Im bardziej ją karmię, tym bardziej ona mnie niszczy.

 

Ale gdybym przestała,

to co wtedy zostanie ze mnie?

 

Jestem statkiem, który wypłynął bez powrotu i solą, która powoli rozpuszcza się w dłoniach życia… Może to jest mój sposób na zniknięcie –

nie hukiem, nie krzykiem, ale cichym, powolnym rozpuszczeniem się w kimś, kto nie pozwala mi być wolną.

 

Nie wiem, czy to walka, czy poddanie.

Nie wiem, czy powinnam ją zostawić,

czy dać się jej całkowicie pochłonąć.

 

Wiem jedno – bez niej byłabym tylko cieniem bez kształtu, ale z nią… jestem czymś więc

ej niż znikaniem.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
2

Ja nie zrywam kontaktów, po prostu znikam za horyzontem.

Dziś znów myślę o tym, jak powoli znikam. Nie zostawiam po sobie połamanych mostów, nie trzaskam drzwiami. Po prostu odpływam, tak cicho, że nikt nie słyszy plusku. Jestem jak statek – biała plamka na horyzoncie. Czasem ktoś krzyknie z brzegu, inny pomacha ręką, ale te głosy nie niosą się przez mgłę, nie dochodzą do mnie.

 

Czuję, jak rozpuszczam się w Twoich dłoniach, Życie. I już nie protestuję. Może chciałabym stać się grudką soli – zanurzyć się w Twoim cieple i zniknąć. Zostać tylko w smaku, w Twoich łzach, może w czyjejś herbacie wypitej w pośpiechu, w zapachu mokrego swetra, który ktoś kiedyś zapomni na ławce w parku.

 

Każdy mój dzień jest jak kolejny metr w głąb oceanu – coraz zimniej, ciemniej, ciszej, coraz dalej od brzegu. To tak wciąga…

 

Piszę do Ciebie, żebyś wiedziało, że próbuję się trzymać. Chwytam się resztek powietrza, ludzi na nabrzeżach, ich rąk, które mnie nie sięgną. Nie chcę żeby sięgnęły… Może to wstyd, a może ulga – nie wiem.

 

Gdy zamykam oczy, widzę wodospad, światła, domy, miasto, które kiedyś było moje. Teraz wszystko się rozmywa. Zostaje tylko ta cisza, ten szum w uszach i ciepłe dłonie, w których chciałabym się rozpuścić do końca.

 

Spójrz za mną na linię wody. Może jeszcze będzie tam biały żagiel – ostatni ślad, że byłam.

 

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
ai generated 8738968 19202 1 0

Dziennik niecodzienny – przemyślenia

Dzisiaj i wczoraj bardzo dużo się działo. Emocje, reakcja, wolne, debaty, szkolenia. Odpowiedzi też bardzo mnie poruszyły. Jest taki moment, taki dzień, że mam ochotę pisać jednocześnie o wszystkim. Wszystko jest takie ważne. Nie wiem tylko jeszcze dlaczego, jest o niego tak bardzo zazdrosna? Tego nie powiedziała, ale widać to gołym okiem. Poczekam.

Dzisiaj odnalazłam to, czego tyle szukałam. W trzech aspektach. To było dla mnie bardzo ważne. Cały czas jest. Szkoda, że nie wcześniej, bo część by to zmieniło, ale lepiej dzisiaj niż jutro. Kilka spraw załatwię niebawem. Reszta pomału się poukłada. Za pół roku i do nich zajrzę, nie tylko wtedy. Wtedy jednak przekonam się, że mam rację. Wiem, że ją mam.

Czuję się jakby ktoś mi na trzaskał po głowie, za niefortunne, według innych słowa. Jak nie fortunne? No jak? Pytam się głośno. Przecież miłość nie może być samolubna. Uśmiecham się szczerze. Z miłością.

05.12.2024 r.

❤️
0
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
12