***
Podeszli do tafli zmrożonego jeziora,
on pełen bólu, ona mokra, nie tylko od łez.
Pomiędzy nimi sieć misternie utkana,
z ich krwi, bezbarwnych kropli, oddechu.
Spękane kamienie obsuwały się z pobliskiej góry,
słychać było leciutki trzask, bez mała bezgłośny, nieuchwytny.
Patrzyła bezradnie, jak obsuwały się ze skał,
jeden po drugim.
Nie odrywała oczu, milczała,
nie drgając, nie odsuwając się z drogi,
patrzyła,
bezradnie, trzymając w dłoni maleńki kwiatek.
Gdy zniknął na horyzoncie,
odetchnęła z ulgą, lawina tam nie sięgnęła.
On nigdy nie dowiedział się, co się stało,
ona zastygła jak marmur.