Horror powyżej Herberta

Tytuł książki: Ocalony Autor książki: James Herbert

Horror powyżej Herberta

Kiedyś obiecałam sobie, że po książki Jamesa Herberta sięgnę w ostateczności…. Jakoś tak mi nie przypadły do gustu. Co prawda ostateczność nie nadeszła, ale w moje ręce wpadł „Ocalony”… Egzemplarz był zniszczony, kartki fruwały, ale – sprawdziłam – były wszystkie. Na pewno to wina kleju. Takie masowe produkcje literackie, jak teksty Herberta, zwane czytadłami, wydawano byle jak. A może jednak nie… może egzemplarz rozpadł się od ilości czytelników, mających książkę w ręku? Sprawa stała się tajemnicza. Postanowiłam więc utwór przeczytać.
I teraz boję się we własne piersi. Ten „Herbert” jest dobry! Ma w sobie wszystkie dobre cechy horroru, który jak wiadomo jest fikcją literacką. Są duchy, co to straszą. Jest tajemnica, zagadka i zaskakujące rozwiązanie. Do tego jest to horror współczesny, bo dotyczy katastrofy samolotu. A te jak wiadomo liczą sobie trochę ponad sto lat. Duchy z piramid, znaczy się mumie, sztuczne stwory, znaczy się Frankenstein, w powietrzu nie latały, o Draculi już nie wspomnę.
Mamy zatem katastrofę samolotu i szukamy jej przyczyn. Oczywiście musi być wątek kryminalny, by wszystko uwiarygodnić. Musi być śledztwo. Musi być człowiek, który ma wątpliwości. I musi być ten jeden, najważniejszy, co to zagadkę rozwikła. Oczywiście wszelkie pisanie o sposobie rozwiązania tajemnicy byłoby spojlerem i tego czynić nie będę. Temat nie jest więc czymś nowym. Opisy lotniczych katastrof zajmują sporo miejsca w literaturze, zwłaszcza sensacyjnej. Cóż, każdy rozbity samolot to zagadka i prawdziwa gratka dla twórców literatury, nazwijmy, popularnej. Pole do popisu wyobraźni, tworzenia nastrojów grozy i makabrycznych opisów. Tu jest tak samo.
W sumie tekst nie wyróżnia się niczym specjalnym. Bohaterowie tradycyjni, kompozycja także. A jednak trzyma w napięciu i przede wszystkim nie jest, jak to bywa w przypadku innych utworów, naiwny, że nie powiem – głupi. Ma w sobie to „coś”, co sprawia, iż czytelnik po prostu czyta i czeka na zakończenie. Zapewne jest to też zasługą ilości słów drukowanych. Książka jest formatu kieszonkowego większego, wydrukowana na cienkim papierze, liczy 220 stron. Tyle, ile powinno wystarczyć na moją ulubioną trasę pociągiem z Warszawy do Wałbrzycha.
Ja przeczytałam ją siedząc przy fontannie w letni, bardzo ciepły dzień. W czas wakacji zajmowałam się bowiem wnukiem i właśnie odstawiłam go do miejscowego muzeum, zgodnie z jego hasłem „Oddaj dziecko do muzeum”. Nie martwcie się, nie jako eksponat. Instytucja organizuje zajęcia edukacyjne dla małolatów. Czekając na ich zakończenia, brnęłam przez słowo drukowane. Było na tyle ciekawe, że nie zwróciłam uwagi na upał. Osłaniało mnie bowiem drzewko, wiał lekki wiatr, a historia „Ocalonego” przeniosła mnie w przedziwny świat Jamesa Herberta, tym razem ciekawego… Polecam utwór.

❤️
1
👍
0
0
💡
0
0
📖
0
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Stahl

Recenzja zachęciła do przeczytania. Dzięki

1
0
Chętnie poznam Twoje przemyślenia, skomentuj.x