Wojenne zabójstwo
Wojenne zabójstwo
Pomysł był dobry. Milicyjny (lub detektywistyczny według nowej nomenklatury) kryminał w czasie Powstania Warszawskiego. Ktoś zabija strzałem w plecy i nie jest to faszysta. Trzeba go odnaleźć.
Z wykonaniem pomysłu było już różnie…
„Maruta” Kazimierza Korkozowicza wydana została w 1976 roku w nakładzie 100 000 egzemplarzy (słownie – sto tysięcy, dzisiejsi pisarze mogą o tym co najwyżej pomarzyć). I chociaż nie miała oznakowania ówczesnej kryminalnej serii z „jamnikiem” czy „kluczykiem”, jej format i ubarwienie okładki świadczyło, iż należy do wskazanego źródła opowieści zwanych dziś milicyjnymi. Schemat treściowy też jest taki sam. Inne są dekoracje.
Oto mamy Warszawę w czasie powstańczego zrywu. Jeszcze stojąca kamienica, a w niej stali mieszkańcy i przybyły na kwaterę oddział. Jest piękna dziewczyna. Jest wspomnienie dawnej miłości. Jest też dowódca, który szuka sprawcy morderstwa. Tak jakby zabijanie w czasie walk morderstwami nie było…. I tu właśnie poczułam pewien zgrzyt. Dlaczego szukamy jednego zabójcy, skoro wokół jest ich tylu?
Ale …. zaraz…. Czyż nie mamy kryminalnych opowieści rozgrywających się w czasie wojennych walk? Czymże jest nasz ukochany kapitan Hans Kloss? W każdym odcinku kogoś tropi, coś odkrywa, ba, nawet osobiście zabija…. Tak…. Ale Hans to był Hans. Bohater omawianej książki tak błyskotliwy nie jest. Do tego Hans aż tak kochliwy nie był, jak ten z powstania… Właściwie nie wiem, po co jest owa tytułowa Maruta. Taki kwiatek do kożucha? A może żeby akcja była żywsza, bo wbrew wszystkiemu toczy się wolno. Zupełnie mi nie pasuje do czasów walk powstańczych.
Na pewno chwała autorowi za to, że próbuje zróżnicować postacie, każdej nadaje cechy indywidualne, wyposaża w inny życiorys. Ten jest taki, tamten inny. Wspomnienie wakacyjnej miłości też się w to wpisuje. Czy ma wpływ na prowadzone śledztwo? Raczej nie…. Znowu taki dodatek do wydarzeń. Tak więc brniemy sobie poprzez kilka powstańczych dni. Szukamy sprawcy zabójstwa. Wokół trwa ostrzał, sztukasy zrzucają bomby, kamienica się trzęsie, tynk spada, a morderca żyje nadal. Oczywiście, że dzielny dowódca oddziału, zanim ruszy do dalszej walki, mordercę odnajduje. Czy jednak na pewno?
Końcówka miała być zaskoczeniem dla czytelnika. Ale wytrawny znawca literatury milicyjnej już od połowy opowieści doskonale wiedział kto jest kim. Bo schemat jest schematem. Nie przeskoczysz przyjacielu, może autorze, może czytelniku.
W każdym razie „Maruta” nie zaskakuje. Może szkoda, ale czy prawdziwy, krwisty kryminał może rozgrywać się w czasie Powstania Warszawskiego? Czy walka na ulicach miasta, śmierć tysięcy ludzi może powodować, że szukamy tego jednego, jedynego mordercy, skoro wokół ich tylu? Może znacie jakieś opowieści o tej tematyce?
... co jesz i co pijesz... :)
Recenzja zachęciła do przeczytania. Dzięki
:)
Bardzo ciekawa, mądrą myśl... :)
Fajna gra słów :)