Najsmutniejsza książka świata….5 (1)
„Najsmutniejsza książka świata…”
Najsmutniejsza książka świata…. Tak napisał o „Ostatnim brzegu” Nevila Shute’a jeden z czytelników. Miał rację. Po wielu, wielu latach nareszcie dotarłam do przedziwnej opowieści o czasach przyszłych, ale już minionych… Bo u mnie najpierw był film… Taki czarno – biały z 1959 roku… mój rówieśnik… W rolach głównych wielkie gwiazdy Peck, Gardner, Astaire, Perkins… Fabuła niezwykła, zwłaszcza jeśli oglądało się go w latach osiemdziesiątych…. Akcja rozgrywa się w 1964, w świecie zniszczonym przez wojnę atomową…. Chmura radioaktywnego pyłu zbliża się do ostatniego kontynentu − Australii…. Kiedy kręcono film, był to jeszcze czas przyszły…. Kiedy go oglądałam – przeszły…. Wojna atomowa jeszcze nie wybuchła…
Film powalił mnie na kolana. Długo, długo nie wiedziałam, że jest też książka. Zabierając się za czytanie zastanawiałam się, czy słowo pisane wywrze na mnie podobne wrażenie…
Swa powieść Shute wydał w 1957 roku. Wówczas miała cechy powieści science – fiction. Przepowiadała wojnę atomową na półkuli północnej, ale miała ona rozegrać się praktycznie zaraz, teraz, bo w roku 1962. Znając historię wiemy, iż strach przed użyciem przez człowieka broni jądrowej paraliżuje ludzkość od czasów zrzucenia bomby na japońskie miasta. Dziś też politycy w cieniu gabinetów owalnych, kwadratowych i okrągłych licytują się, kto ma więcej głowic, kto je podrzuci, zrzuci i użyje. Ludzie, zwani zwykłymi, nie mają wiele do gadania. I właśnie o takich ludziach jest „Ostatni brzeg”.
Mieszkają w Australii, ostatnim miejscu, do którego dotrze radioaktywna chmura. Obserwujemy ostatnie pół roku ich życia. Nie ma dla nich ratunku. Umrą w cierpieniach powaleni ciężką chorobą. Tak jak wymarł już pozostały świat. Jak żyć ze świadomością zbliżającej się nieuchronnej śmierci? Czy jest jeszcze miejsce na jakiekolwiek emocje? Wyścig samochodowy? Czemu nie. Pewnie lepiej zginąć w wypasionym wyścigowym wozie niż zdychać z bólu. Miłość? Nie będzie zdradą? Może tamta ukochana w tym amerykańskim mieście jeszcze żyje? Posadzić sadzonki kwiatów? Wiosną wzejdą. Jak to nie będzie już żadnej wiosny? Będzie, tylko nas nie będzie. Pozostaje alkohol. Tak łatwo się upić i zapomnieć…
Jest niby tak zwyczajnie. Dzieci rosną. Słońce wstaje. Ktoś ma jeszcze trochę benzyny i jedzie samochodem. Łódź podwodna rusza w swój ostatni rejs.
Praktycznie suchy, beznamiętny styl powieści sprawia, iż cały czas jest nam smutno. Ludzie robią coś, bo coś robić trzeba. Zarówno bohaterowie książki, narrator i czytelnik wiedzą, że to już koniec. Zaraz nie będzie nikogo. Świat pozostanie pusty. Cichy. Głuchy. Niemy.
Zarówno książka, jak i film, pod koniec lat pięćdziesiątych miały być ostrzeżeniem dla ludzkości. Pokazaniem, że koniec świata to nie sprawa Boga, lecz człowieka. Od tamtych czasów człowiek nie nauczył się niczego. Nadal walczy z człowiekiem w imię czegoś, co nazywa ideami.
Bohaterowie „Ostatniego brzegu” nie brali udziału w wojnie. Nie dotyczyła ich. A jednak umierają. Bo…. „ Bywają takie idiotyzmy, których nie da się po prostu przerwać. To znaczy, jeżeli paręset milionów ludzi decyduje, że ich honor narodowy wymaga, żeby rzucali bomby (…) na swego sąsiada, przecież nie bardzo ty czy ja możemy temu zaradzić. Nadzieja byłaby tylko w przypadku, gdyby ich się zaczęło uczyć rozumu” – pisze w 1957 roku Nevil Shute…
Smutno….