Nie dogonił….5 (3)
Nie dogonił…
Stieg Larsson napisał trzy tomy „Millenium” i zmarło mu się… Żal oczywiście ogromny, gdyż jego powieści przyczyniły się do spopularyzowania literatury norweskiej. Został uznany za twórcę „nordic noir” i bardzo słusznie zresztą. Aby jego dzieło przetrwało, postanowiono poszukać następcy, by kontynuował, co dobre. Wybór (czyj? nie wiem) padł na Davida Lagercrantza. Powstały kolejne tomy awizowane jaki „Millenium”. Przeczytałam drugi z cyklu kontynuacji. Jaki według mnie jest?
Nie jest na pewno zły. Ma swój urok i wdzięk, co wydaje się trochę dziwne przy powieści nawiązującej do stylu noir. Te powinny mieć przede wszystkim swój charakter, odbiegający od uroku. Ciemność, mroczność (o, jest takie słowo, bo komputer nie podkreśla!) ładna nie jest. Ma budzić przerażenie, dreszcz emocji i strach. Lub po prostu apatię.
Tymczasem książka taka nie jest. Temat oczywiście ciekawy, chociaż nie nowy. Nawiązanie do badań faszystowskiego doktora Mengele jak najbardziej na miejscu. W poprzednich opowieściach mroczny powrót do czasów minionych też był. Są ludzie, którzy jeszcze pamiętają o czasach pogardy. Są też nasi bohaterowie Lisbeth i Mikael. Ciągle tacy sami. Ona nie do pokonania. On tradycyjnie ciekawski. Odkrywają tajemnice. Oczywiście nie jedną. Są szaleni naukowcy, którzy w swym szaleństwie widzą potęgę wiedzy. Bywają też ludzie nieszczęśliwi. Życie z tajemnicą łatwe nie jest. Słowem – wszystko jest. A jednak…
Książce Lagercrantza trochę daleko do oryginału. Pojęcie trochę jest oczywiście względne. Zależy czym się przemieszczamy. Takie sto kilometrów pokonane samochodem to pestka. Ale spróbuj to przejść… Stąd też moja ostrożność w wetowaniu wyroku. Powieść jest dobrze napisana, nawet trzyma w napięciu. Jest po prostu całkiem niezłym kryminałem lub thrillerem, jak kto woli. Można ją czytać w porze śniadania i obiadu. Może sobie spokojnie leżeć przy poduszce. Oryginały Millenium” nie mogły. Czytałam w nocy, bo potrafiły mnie wciągnąć. Teraz egzemplarz za mną nie chodził. Czekał cierpliwie, aż wezmę go do ręki.
Oczywiście, że warto powieść przeczytać. Nie miejmy jednak złudzeń. Larsson to nie jest. I może bardzo dobrze. Każdy pisarz ma swój styl, a z tzw. kontynuacjami różnie bywa, przypomnijmy sobie chociażby „Przeminęło z wiatrem”… Po co więc one w ogóle powstają?
W dzisiejszych czasach odpowiedź jest chyba jedna: czytelnik chce, a jeśli chce to trzeba mu dać i jeszcze na tym zarobić. Seriale czyt też serie to domena naszych czasów. Taki Marvel tworzył, tworzył filmy, aż mu się wena twórcza urwała. Taki Sienkiewicz w czasach starożytnych też tworzył trylogię, ale na szczęście przestał, napisał tyle ile trzeba. Autorowi kontynuacji Millenium wypada zatem powiedzieć, żeby przestał kontynuować i wrócił do swojej twórczości. Aha, już mu to ktoś powiedział? Chwała słowu pisanemu….
Nie, to wyłącznie teza, że rzeczywistość to nic innego, jak złudzenie, sen, zbiór wierzeń i przeświadczeń, które są oderwane od…
Ciekawa teza
Gdzieś słyszałem, że historię piszą mocarstwa.
Ważne, że czujesz. I może przeczekaj to, a nie siłuj się.
To ma sugerować istnienie rzeczywistości a'la Matrix? Czy coś bardziej transcendentalnego?