aktualności

Do Aleksandry

Ma śliczna Aleksandro, gdybym, świat miał w mocy,
Krwawy uraz na sercu nosząc we dnie, w nocy,
Dałbym ci go w zakładzie serce okupując,
Lecz, nędznik, rozgniewane niebo na się czując,
I to, co mam, na ołtarz twój niosę z ochotą:
Krew swoje, zdrowie, wierność, stateczność i z cnotą.

Do Anny

Z czasem wszytko przemija, z czasem bieżą lata,
Z czasem państw koniec idzie, z czasem tego świata.
Za czasem ustawa dowcip i rozum niszczeje,
Z czasem gładkość, uroda, udatność wiotszeje.
Z czasem kwitnące łąki krasy ostradają,
Z czasem drewa zielone z liścia opadają.
Z czasem burdy ustają, z czasem krwawe boje,
Z czasem żal i serdeczne z czasem niepokoje.
Z czasem noc dniowi, dzień zaś nocy ustępuje,
Czasowi zgoła wszytko na świecie hołduje.
Szczyra miłość ku tobie, Anno, me kochanie,
Wszytkim czasom na despekt nigdy nie ustanie.

Człowiek

Ach, czemże jest człowiek, czemże?
Skąd bierze to siły znamię,
Że łamie się a nie złamie,
Że ginie wciąż a nie zemrze?

Że posiadł twardość kamienia
I wytrzymałość olbrzyma,
Że wszystkie ciosy przetrzyma,
Przecierpi wszystkie cierpienia?

I troski i te zgryzoty,
Które przynosi dzień szary
I te codzienne ofiary,
Składane ze swej istoty.

I owe krzywdy bez granic
I owe zdrady sobacze
I ból co więcej nie płacze,
Nie czekający już na nic.

I młodych dni bezpowrotność
Bez szczęścia i bez kochania,
Gdy się z mgły szarej wyłania
Ostatnia stacja: samotność.

Ach, czemże jest człowiek, czemże?
Skąd bierze to siły znamię,
Że łamie się, a nie złamie,
Że ginie wciąż, a nie zemrze?

Człowiek

Ramiona-m w krzyk wyrzucił do gwiazd
Tyś mi je gwiazd ćwiekami do niebios przybił wkrzyż
Zawisłem ponad światem, nad mrowiem gwarnych miast,
czołem sięgając sfery zaświatów martwych cisz

Zwaliłeś mi na ciemię
potworny gwiezdny strop
do stóp mych przytroczyłeś brzemienną, ciężką ziemię,
cały, niezmierny glob

I oto wiszę rozpięty pomiędzy ziemią a niebem
i trzeszczą stawy moje od wielkich, strasznych mąk
a kiedy wołam: łaknę — karmisz mnie ziemi chlebem
i poisz mnie tęsknotą z kielicha boskich rąk

Zawisłem wkrzyż, w bunt wieczny nad czasem i przestrzenią
ze sercem, co się tłucze jak oszalały dzwon

Gromy mi Twego gniewu koroną skroń płomienią
mą pierś rozorał w bruzdy Twych sępów krzyw szpon

I nigdy już nie przyjdzie dla mnie wyzwolin dzień
nigdy nie skryję źrenic pokorą moich powiek,
jak długo Ty trwał będziesz: wieków olbrzymi Cień
i ja, wydźwigający mym buntem światło: Człowiek

Człowiek

Jak żuk powoli nie patrząc dokoła
w twardym pancerzu on! rycerz z chityny
idzie, gdzie anioł woła, jeśli jeszcze woła,
idzie w żadnym zwycięstwie nie znajdując winy,
idzie, a łamiąc gałąź ku anioła chwale
na ołtarz, nie postrzega, że skrzydło odłamał,
a nawet rękę boską i karzący palec
i że jak ruchem kłamie tak ofiarą skłamał.
A ręce ma — płomienie, co jak grom pragnienia
stoją przy każdym czynie nakształt tego cienia,
co o południu wyprzedza nas znacząc
nas przed nami, — tak siebie poprzedza rozpaczą
i gdzie już stąpnie lament przed nim jego dłonią
zczyniony i już rany pożogą się płonią.

Ale ciąży ten pancerz, a gdy już u szczytu,
depcąc, ślepy na kroki, stanie mąż z granitu,
kiedy święty się stanie — to tym, że nie patrzył
i sam był Bogu, a krzywdzie nie znaczył
ponad płomień ogniska co stopy ogrzeje,
ale nie stopom — sobie — duchem płomienieje.

Ale ciąży ten pancerz, bo jeśli w gwar stąpi,
w miast bekowiska parne i krzyże cmentarne,
jeśli z krzywdą się zejdzie i w krzywdę zestąpi,
by najświatlejsze ręce — z ognia wyjmie czarne.
I przez to nieobjęcie głazu co przywalił
jak popiół będzie. Krzywdą pójdzie dalej.
Bo współczuć znaczy stać się czuciem społem z owym
cierpiącym. Kto pojmie każde słowo — słowem,
serce — sercem — z cierpieniem nienawiść też weźmie,
a zbrodnię mało w człeku — ujrzy nawet w gwieździe.
I będzie sędzią choć rzeknie: kto sądzić
prawo ma jeśli morzem ciemnym ślepy błądzi.
I krzywdę da — za krzywdę dłoń wznosząc. Nie wróci
do ludzkości, gdy pójdzie każdą trwogą ludzi.

I może pozna nawet. Cóż pozna, gdy szklanym
kloszem jakby zamknięty, w kloszu zadumany
będzie jak mucha złota szybie nieprzebytej
tworzył elipsy lotu i mydlane mity,
mydlane, bo jak bańki o szkło prysną tęczą
i spadną jak splunięcie, nawet nie zadźwięczą,
nawet tonem nie wzejdą, kiedy za powałą
tysiąc pieśni na znak ten jeszcze będzie mało.
Cóż pozna, gdy ze stropu przez szkło jeden padnie
promień nieprzenikalny. Ani go odgadnie,
ani zobaczy nawet, aż na z prochu — wstanie
czas przyjdzie, jak muzyka czas — w nim rozpoznanie.

Niestatek

Prędzéj kto wiatr w wór zamknie, prędzéj i promieni
Słonecznych drobne kąski wżenię do kieszeni,
Prędzéj morze burzliwe prośbą uspokoi,
Prędzéj zamknie w garść świat ten tak wielki jak stoi,
Prędzéj pięścią bez swojéj obrazy ogniowi
Dobije, prędzej w sieci obłoki połowi,
Prędzéj płacząc nad Etną, łzami ją zaleje,
Prędzéj niemy zaśpiewa, a ten, co szaleje,
Co mądrego przemówi; prędzej stała będzie
Fortuna i śmierć z śmiechem w jednym domu siędzie,
Prędzéj poeta prawdę powie i sen płonny,
Prędzéj i aniołowi płacz nie będzie płonny,
Prędzéj słońce na nocleg skryje się w jaskini,
W więzieniu będzie pokój, ludzie na pustyni,
Prędzéj nam zginie rozum i ustaną słowa, —.
Niźli będzie stateczną która białogłowa.

Pieśń

Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie,
I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.

Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszytko Twoje,
Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.[1]
Wdzięcznem Cię tedy sercem, Panie, wyznawamy,
Bo nad Cię[2] przystojniejszej ofiary nie mamy.

Tyś Pan wszytkiego świata, Tyś niebo zbudował,
I złotemi gwiazdami ślicznieś uhaftował.
Tyś fundament założył nieobeszłej[3] ziemi,
I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.

Za Twojem rozkazaniem w brzegach morze stoi,
A zamierzonych granic przeskoczyć się boi.
Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają,
Biały dzień, a noc ciemna, swoje czasy znają.

Tobie kwoli, rozliczne kwiatki wiosna rodzi;
Tobie kwoli, w kłosianem wieńcu lato chodzi;
Wino jesień, i jabłka rozmaite dawa,
Potem do gotowego gnuśna zima wstawa.

Z Twej łaski, nocna rosa na mdłe zioła padnie,
A zagorzałe[4] zboża deszcz ożywia snadnie.
Z Twoich rąk wszelkie zwierzę patrza swej żywności,
A Ty każdego żywisz z Twej szczodrobliwości.

Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie,
Twoja łaska, Twa dobroć, nigdy nie ustanie.
Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi,
Jedno zawżdy niech będziem pod skrzydłami Twemi

Skarga umierającego

Ach! Moj smętku, ma żałości!
Nie mogę się dowiedzieci,
Gdzie mam pirwy nocleg mieci,
Gdy dusza s ciała wyleci.

Byłżem s młodości w roskoszy,
Nie usłałem swojej duszy,
Już stękam, już mi umrzeci,
Dusza nie wie, gdzie się dzieci.

Com miał jimienia na dworze,
Com miał w skrzyni i w komorze,
To mi wszytko opuścici,
Na wieki się nie wrocici.

Dziatki s matką narzekają,
Bracia mię rzkomo żałują,
Ku jimieniu przymierzają,
Na mą duszę nic nie dbają.

Eja, eja, dusza moja,
Ocuci się, dawnoś spała,
Nie masz wierniejszego k sobie,
Uczyń dobrze sama sobie!

Fałszywy mi świat powiedał,
Bych ja długo żyw byci miał;
Wczera mi tego nie powiadał,
Bych ja długo żyw byci miał.

Gdzie ma siła, ma robota?
Głupiem robił po ty lata:
Ośm miar płotna, siedm stop w grobie,
Tom tylo wyrobił sobie.

Halerzem łakomo zbierał,
Swoj żywot rospustnie chował:
Prze ty dwa bogi przeklęta
Nie czciłem żadnego święta.

Jałmużnym nędznem nie dawał,
Ofierym Bogu nie czynił,
Ni s pirwiny, ni z nowiny
Bogum nie dał s s[ie]bie winy.

Kaki to moj rozum głupi!
Sobiem był szczodr, Bogu skąpy:
Com kiedy Bogu poślubił,
Tegom nigdy nie uczynił.

Leży ciało, barzo stęka,
Duszyca się barzo lęka:
Bog się s liczby upomina,
Dyjabeł na grzechy wspomina.

Młotem moje pirzsi biją,
Dusza nie śmie wynić szyją:
Widzi niebo zatworzone,
Widzi piekło otworzone.

Nie gdzie się przed Bogiem skryci,
Dusza nie śmie przed sąd jici:
Widzi niebo zatworzone,
Widzi piekło otworzone.

O duszyco, drogi kwiecie,
Nic droszego na tem świecie,
Tanieś się djabłu przedała,
Iżeś się w grzeszech kochała.

Pamiętaj, coś na chrzcie ślubowała,
Gdyś się djabła odrzekała,
Jego pychy, jego działa —
Toś wszytko przestępowała.

Kwap się rychło ku spowiedzi,
Kapłany w swoj dom powiedzi,
Płacz za grzechy, przymi świątość:
Boże Ciało, święty olej!

Rolą z domem dziatkam podaj,
Coś urobił, za duszę daj,
S jimienia przyjacioł nabywaj,
Coć przyłącza twą duszę w raj.

Sbierz dłużniki i gniewniki,
Otproś, zapłać długi wszytkim;
Nie trać dusze o cudz pieniądz –
I za nie źle w piekle gorzeć.]

Tam sam oczy moje glądzą,
Toć już trzy złe duchy widzą:
Na mię me grzechy wz[ja]wia[ją],
Mej duszy sidła stawiają.

Wircę się, wołam pomocy,
Nikt za mię nie chce umrzec[i],
Ni przyjacieł na tym świecie,
Jedno w Bodze nadzieję mieci.

Chryste, przez twe umęczenie,
Rozprosz djable obstąpienie,
Daj duszycy przeżegnanie,
Daj ciału dobre skonanie!

Ja Twoj synek marnotrawny,
Tyś moj Ociec miłosierny,
Żal mi tego, iżem Cię gniewał,
Ale Ciem się nie odrzekał.

Za[ż]życież mi świeczkę ale,
Moji mili przyjaciele!
Dusza jidzie s krwawym potem;
Co mnie dzisia, to wam potem.
Amen.

/Przekaz płocki/

123456