Poszukać5 (1)
Poszukujcie rzetelnie i stanowczo odpowiedzi na własne pytania !
Nie odpowiadacie na nie.
miejsce poetów, pisarzy, twórców
Poszukujcie rzetelnie i stanowczo odpowiedzi na własne pytania !
Nie odpowiadacie na nie.
MO i inni
Dziś będzie raczej o ciekawostce niż o książce, chociaż… Starsi czytelnicy pamiętają zapewne słynną serię „Tygrysa”, niewielkie książeczki o tematyce wojennej, które były w każdym domu. Wielokrotnie pisałam również o seriach kryminalnych z „Jamnikiem” lub „Kluczykiem”. Ostatnio trafiłam też na kilka staroci spod znaku „Konika Morskiego”. Wszystkie te wydawnictwa były traktowane jak tzw. czytadła. Miały nie wytrzymywać konkurencji z literaturą klasyczną lub taką wyższych lotów. Wytrzymywały i to nieźle. Sprzedawane głównie w kioskach „Ruchu”, w większości spod lady, były praktycznie w każdym domu. Pamiętam, że nawet mój tata unikający jak ognia Sienkiewicza, Mickiewicza czy Prusa, szedł do toalety z „Tygrysem”. I to nie było śmieszne. W domu, gdzie buszowały dzieci, toaleta byłą idealnym miejscem na czytanie.
Dziś o jeszcze jednej serii, która w kilku egzemplarzach trafiła w moje ręce – „Ekspres reporterów”. Były to książeczki formatu kieszonkowego o niewielkiej ilości stron, zawierające trzy reportaże. Mamy zatem do czynienia z literaturą no fiction i to w najlepszym wydaniu. W skład każdego tomiku wchodziły z reguły trzy reportaże: o aktualnym wydarzeniu, społeczno – obyczajowy oraz obowiązkowo – kryminalny.
W egzemplarzu, który leży przede mną (uwaga! nakład – 100 000, słownie sto tysięcy egzemplarzy! W 1986 roku! ) Marek Rymuszko przedstawia reportaż „Nic o tym nie wiedząc” o jasnowidzach i milicjantach. Czy milicja podczas rozwiązywania zagadek kryminalnych lub poszukiwania osób zaginionych korzysta z „usług”osób parających się zjawiskami „psychotronicznymi”?Jako że jest to reportaż czytamy o wydarzeniach autentycznych. Okazuje się, ze czasami ów jasnowidzący wie, czasami nie. Ot, jak to w życiu bywa. Odpowiedzi jednoznacznej nie ma.
Autorem drugiego tekstu jest Piotr Zieliński. „Pamięć i niepamięć” to opowieść o miejscowości Chełst, przez którą przebiegała granica między Polską a Niemcami ustalona traktatem wersalskim w 1919 roku. Dzieliła wieś na dwie części. Historia z takimi miejscami nie obchodzi się łagodnie. Zieliński przedstawia ją zwracając uwagę na losy poszczególnych rodzin, które żyją tam do dziś. Ciekawa, pouczająca opowieść o wpływie polityki na losy jednostek.
I trzeci reportaż, oczywiście kryminalny, oczywiście zbrodnia autentyczna, ale jego treści, jak to w przypadku kryminałów, zdradzać nie można, bo się straci cały efekt zaskoczenia. Jego autorem jest Andrzej Szmak, a nosi tytuł „Domek z zapałek”.
Zwróćcie uwagę na okładkę wydawnictwa. Nie ma tu tytułów tekstów. Są ich zapowiedz. Każda sugeruje tematykę. Można uznać to za reklamę, ale… Ale w czasach kiedy wydawano „Ekspres reporterów” nie była ona potrzebna. Seryjne wydawnictwa sprzedawały się jak świeże bułeczki.
Jeszcze wielokrotnie do nich wrócę…
Obudziłam się około drugiej, jakby coś mnie wyrwało ze snu. Nie hałas, nie lęk, raczej jakaś cicha myśl, która nie dawała spokoju. Przewracałam się z boku na bok, ale sen nie chciał wrócić. Zostałam sama z myślami, które przychodziły jedna po drugiej – pytania bez odpowiedzi, cienie bez źródła światła. Co dalej? Co ja właściwie robię? Jak długo można dryfować? O kim teraz opowiadam własną historię? W którą stronę mam iść, skoro żadna nie wydaje się pewna?
W końcu wstałam. I wyszłam. Świat spał. Ulice wyglądały jak opustoszałe korytarze we śnie, przez które przemykają tylko duchy. Poszłam nad rzekę, bez celu. Powietrze było chłodne, ale łagodne. Noc tuliła ramionami ciszy. W parku usiadłam na ławce, a potem się położyłam. Niebo było czyste, jakby noc specjalnie się odsunęła, by coś mi pokazać. Jakby zarządziło “słuchaj, czego nie mam ci do powiedzenia, tego, co milczy w tobie najgłośniej”.
Oczy zaszkliły się podziwem i wdzięcznością za tę aksamitną mapę stworzoną nie dla nich, lecz dla duszy. Bezchmurne, roziskrzone – jakby gwiazdy wiedziały, że dziś trzeba świecić mocniej. Zobaczyłam Lutnię, z jasnym Wegą jak iskierką w sercu lata. Nad nią Łabędzia, rozpostartego jak cień opowieści o miłości i przemianie. Deneb migotał z cichą dumą, a jego skrzydła przecinały Drogę Mleczną, jakby chciał unieść ją w inny świat. Na zachodzie jeszcze wisiała Herkules, a ja myślałam o sile, która nie zawsze musi oznaczać cios – czasem wystarczy wytrwać. Nad głową zawisła Wolarz, a Arktur patrzył na mnie jak stare oko czasu.
Przypomniałam sobie grecką legendę o Orfeuszu, który swą muzyką wzruszył same gwiazdy, ale nie zdołał oszukać losu. Czasem mam wrażenie, że noc też słucha moich myśli, ale milczy – nie z obojętności, lecz z mądrości.
Pomyślałam o Kasjopei – królowej, która przez własną pychę została uwięziona na niebie. Legenda mówi, że Zeus skazał ją na wieczne krążenie wokół bieguna, czasem do góry nogami, by nie zapomniała swojej winy. Ale patrząc na nią dziś, pomyślałam “może wcale nie chodzi o karę?”. Może to przypomnienie, że czasem trzeba wszystko zobaczyć z innej perspektywy, nawet własny błąd. Może właśnie wtedy, kiedy jesteśmy „do góry nogami”, możemy zrozumieć coś, czego nie widzieliśmy z ziemi.
Czułam się dziś trochę jak Kasjopeja – zawieszona, zakręcona, oderwana od znanych kierunków. Ale jeśli ona świeci dalej, mimo swojej historii, to może ja też mogę. Może zagubienie to nie porażka, tylko moment, kiedy niebo robi miejsce, byśmy spojrzeli w górę. Nie po to, by znaleźć drogę, ale by sobie przypomnieć, że jesteśmy jej częścią.
Leżałam tam długo, wpatrzona w konstelacje, jakbym szukała w nich odpowiedzi. Może niebo nie mówi nam, dokąd iść, ale przypomina, że wszystko jest częścią większego porządku. Nawet nasze pytania…
mam strasznego doła
góra też nie lepsza
chrońcie swoje gały
moze warto spieprzać
straszny jestem cały
Człowiek staje się zakładnikiem, gdy przestaje odróżniać przyjemność od zadowolenia.
Myślałem: znowu dotyka mnie bezsens. Tej nijaki i mdławy, niby to przytulny i ciepły, powiesz nawet, że to komfort pewien. Jednak, gdy przesiadywałem na parkowej ławce, w otoczeniu bzów, zieleni i patrzyłem to na odległego o kilka kilometrów żurawia, który góruje nad urbanistyką tego miejsca, to przerzucałem spojrzenie na zieleń trawy, kostkę brukową, wysypany żwirem podjazd, wreszcie to zrozumiałem. Wcale nie czuję bezsensu swojej egzystencji, a własne istnienie, nawet, jeśli pojawia się w nim cierpienie, nie jest formą ani męczeństwa, ani uciemiężenia. Wcale nie muszę nieustannie sięgać do granic własnej tożsamości, które zacierają się we mnie nieustannie, bo przecież tak skonstruowane jest jestestwo, ale mogę spojrzeć przed siebie i powiedzieć, iż zmęczenie egzystencją jest wynikiem świata, w którym się obracam. I nie mówię tutaj o formie jakiegoś prywatnego środowiska, w którym żyję, ale ogólnej, narzuconej przecież konstrukcji współczesnego świata, w której pierwotny, realny, męski pierwiastek staje się nie tak bardzo niewolnikiem, co zakładnikiem współczesnego świata, a wszelka eskalacja męskości przybiera postać nieraz albo to destruktywną albo nader agresywną, jednakże, pytam się przecież całkiem rozsądnie, gdzież mają obecnie mężczyźni upchać tą lubież, agresję, która ich cechuje, podnieca i napędza? Oto świat wygody stałem się światem, w którym ludzkość jest zakładnikiem. Niewola ma to do siebie, iż niewolnik może się buntować, zakładnik natomiast nie ma możliwości owej, by okrzyknąć rebelią, czy buntem konkretną sytuację, zmienić swe nastawienie. Zakładnik zdany jest na pastwę losu, który go pojął i dlatego drży o swe życie. Niewolnik nie miał nic cennego, co mógłby stracić, poza swym życiem, którego nie ceni przez to właśnie zniewolenie. Zakładnik jednak żywi, mniej lub bardziej realną pamiętać na temat rzeczy wartych, o które się martwi, do których drży, o której się boi. Niewolnik, ponad wszystko, pozostaje wolny w swym wnętrzu, zakładnik natomiast doświadcza wewnątrz samego siebie wyłącznie zniewolenia.
Wynalazki i człowiek
Kiedy w latach siedemdziesiątych rozpoczęłam swoje połykanie książek, wśród moich znajomych dużym zainteresowaniem cieszyła się … radziecka fantastyka czyli dzisiejsze science fiction. Polecano mi ją. I chyba coś nawet przeczytałam, ale przecząco pokręciłam głową. Nie, to nie była moja literatura. I wcale nie dlatego, że była radziecka, a ja w ten sposób walczyłam z ówczesnym ustrojem. Niektórzy pewnie by tak zinterpretowali ową moją niechęć. Potem też po takowe utwory nie sięgałam. A kiedy po 1989 roku wszystko co radzieckie było „be”(oberwało się nawet hrabiemu Tołstojowi, o Szołochowie nie wspominając), fantastyka owa zniknęła z półek wszelkiego rodzaju. Pojawiła się za to rosyjska, ukraińska, litewska, może nawet łotewska. Zmiany polityczne zmieniły narodowość książek. Taki oto Władimir Sawczenko autor powieści „Odnajdziesz się sam” okazał się być z Ukrainy, a pisał jeszcze za czasów nieboszczyki ZSRR, czyli był najpierw pisarzem radzieckim.
W porządku, kończę z tym bełkotem, bo zaraz sama się pogubię. W każdym razie fantastyka radziecka się podobała, a omawiana dziś przeze mnie książka ukazała się w Polsce w 1975 roku. Ukazała się w słynnej serii „z jamnikiem” co sugeruje, że jest to pełnokrwisty kryminał. Radziecki oczywiście. I jak kryminał wszystko się zaczyna. Jest trup, jest milicjant Matwiej Appollonowicz Onisimow, rozpoczyna się śledztwo. Ale co to ? Ciało ze zwłok ulatnia się i zostaje sam szkielet… Oto wkraczamy w tematykę s-f.
Jest laboratorium. Jest tajna praca naukowa. Są eksperymenty. Są wątpliwości natury filozoficzno – moralnej. Czy tak można? Czy tak wypada? Jakie korzyści przyniesie skonstruowanie maszyny? Czy rzeczywiście będą to korzyści?
Poznajemy wątpliwości konstruktora. Ale równocześnie wiarę, że taki wynalazek zmieni ludzi w lepsze istoty. Brniemy przez wiele stron powieści wczytując się w słowa o odpowiedzialności i równocześnie budując skomplikowane urządzenie. Retrospekcja pozwala nam na dogłębne śledzenie tego, co wydarzyło się przed znalezieniem nieboszczyka, z którego uszło ciało….
Powieść Sawczenki to jedna z tych książek s-f, w których bardziej niż urządzenia liczy się człowiek. Bo taka kiedyś była fantastyka. Mimo wędrówki w przyszłość, gdzie maszyny lepiej sobie radzą niż ludzie, to właśnie człowiek ma duszę, serce i rozum. Czy w tym utworze mamy do czynienia ze sztuczną inteligencją? Kto przeczyta, sam sobie odpowie, sam się odnajdzie…
Teraz też zrozumiałam, dlaczego kiedyś, dlaczego teraz tak rzadko sięgam po owe s-f. Nie kumam, nie rozumiem pojęć z zakresu fizyki i techniki. Zawsze był to dla mnie obcy i bardzo skomplikowany świat. W tej powieści też tak było… część tekstu opuściłam…
A „Maszyna- matka jak dziecko układała klocki- za pomocą impulsów elektrycznych montowała w płynnym środowisku cząsteczki w ładunki molekularne, łańcuchy w komórki, a komórki w tkanki, z tą jednak różnicą, że „informacyjnych klocków” były niezliczone miliardy” a potem coś powstało…
Przyjemnej lektury!