kawiarnia starości5 (5)
lustro głębin unosi
ich jak senną mgławicę
z zielonych światełek
słyszy
jeszcze tylko ten głos
gdy plecy
powracającego czasu
są stłuczone
miejsce poetów, pisarzy, twórców
lustro głębin unosi
ich jak senną mgławicę
z zielonych światełek
słyszy
jeszcze tylko ten głos
gdy plecy
powracającego czasu
są stłuczone
Pierwsza była książka….
Trudno zabrać się za pisanie recenzji z utworu, który był przeniesiony na ekran, zwłaszcza jeśli adaptacja się spodobała… Tak jest bowiem z filmem „Jestem legendą” z 2007 roku z Willem Smithem w roli głównej. Film określany jest jako horror postapokaliptyczny. Książka podobnie. “Jestem legendą” Richarda Mathesona powstała w 1954 roku. Historia, która opisuje, musiała wówczas budzić grozę, ale równocześnie była tylko i wyłącznie opowieścią z krainy fantazji. Ot, taki nowy „frankenstein”. Odczytana po latach przez filmowców już ma inną wymowę. Kto wie, czy nie przepowiada przyszłości… Antyszczepionkowcy mieli radochę. W okresie tzw. pandemii często powoływali się na filmową historię. W słowie pisanym jest trochę inaczej…
Główny bohater Robert Neville pozostał sam w wielkim mieście. Sam jako homo sapiens, człowiek analizujący i żyjący według ludzkich zasad. Inni umarli w wyniku nieokreślonej zarazy lub zmienili się w wampiry, żywiące się krwią. Wychodzą ze swych kryjówek nocą i atakują dom ostatniego z ludzi. Jest łakomym kąskiem. Ten zamyka się w domu – twierdzy i czeka dnia, bo za dnia, kiedy świeci słońce, wampir przystępu do niego nie ma. Człowiek próbuje również dociec co się stało, dlaczego tak się stało, a przede wszystkim szuka sposobów na pokonanie krwiożerczych istot będących kiedyś ludźmi. Walka stanowi jego sens życia. Walczy również ze swymi słabościami. Bo jakże ich nie mieć, skoro nie ma się do kogo odezwać? Jak długo można słuchać muzyki z winylowych płyt i pić whisky?
Nie, nie szukajcie w tekście napiętej i szybkiej akcji, rozwiniętej fabuły i zaskakujących rozwiązań. Książka nie jest długa. Prosta narracja, prowadzona przez wszechobecnego i wszechwiedzącego narratora w 3 osobie. Kompozycja też nie wyszukana. Ot, wydarzenia dnia każdego i wspomnienia przeszłości. Występują również stare elementy ze starych opowieści o Draculi czy Nosferatu. Wspomniane działania nocą, woń czosnku, wygląd żywego trupa, czyli to, co już było. Nie mamy zatem do czynienia z dziełem wybitnym, oryginalnym czy też jedynym w swym rodzaju. Warto jednak skupić się na przesłaniu moralnym utworu, bo takowe posiada. Kim jesteśmy, my ludzie? Może już na nas czas? Może trzeba oddać planetę innym? Kim są owi inni? Zostaniemy tylko w legendach?
Mini powieść zbiera do dziś różne oceny czytelników. Jedni są zachwyceni, drudzy nie. Nie można też ukryć porównania z filmem. Ale nie tylko tym wymienionym powyżej. Odważni twierdzą, iż atakowanie domu bohatera przez wampiry stało się inspiracją do powstania słynnej „Nocy żywych trupów” filmu z 1968 roku, klasyki kina grozy, wprowadzającego na ekrany postacie zoombi. Z której zatem strony nie patrzeć, utwór w naszej kulturze odegrał znacząca rolę. Znacznie odbiera od współczesnych wersji opowieści o wampirach, w których rozczytywały się kiedyś nastolatki. Warto więc po niego sięgnąć. Z ciekawości.
Dzień 11 lipca
powinien zostać wyniesiony do rangi
1 września
Adam z Adrianą tworzyli zgrany duet. Byli jak dwie mocno splecione nici, nierozerwalne, błyszczące w tkaninie ich życia.
Adriana była niezwykle w nim zakochana, niemalże do szaleństwa. Cały świat przestawał istnieć, kiedy był obok. Ledwo gasiła ogień, który ją trawił od środka. Tęskniła za nim, gdy jeszcze siedział przy niej, tuż obok, a ona wiedziała, że tylko chwile dzielą ich od kolejnego rozstania. Każda chwila bez niego zmieniała barwy, z pięknych na rozświetlane tylko wspomnieniem, myślą, marzeniem.
On też zdawał się być szczęśliwy. Cały świat należał do nich. Mieli marzenia, nadzieje, lecz żyli chwilą. „Jesteśmy jednakowi” – mówił. Dwoje niepoprawnych optymistów, szczęśliwych w swoim towarzystwie, mimo przeciwności losu, mimo wrogości innych, mimo wszystko.
Mieli osobne życia — trudno powiedzieć, na ile spójne, na ile różne marzenia — ale było im dobrze. Każdego dnia, myśleli o sobie, o wspólnej przyszłości. Gdy byli razem, wszystko miało inny sens. Wszystko było piękniejsze. Ich uczucia były bardzo silne, zdawało się niezniszczalne, pomimo, iż szli życiu pod prąd. Wbrew wszystkim, którzy dziwili się, odradzali, zabraniali, nie akceptowali.
Ludzie ganili ich za emocje, uczucia, wykraczające ludzkie pojmowanie, za radość, szczęście jakie dawało im każde spotkanie. Kwestionowali wartości ich uczuć, marzenia, plany — wszystko, co dla nich było najważniejsze. Pomimo to, przez długi czas oboje byli niewzruszeni, jak dwie stojące obok siebie skały roztrzaskiwane na morzu pełnym burz i huraganów.
Ona wiedziała o tym. Nie wiedziała jednak czy on o tym wiedział. Nie mówiła mu o swoich problemach. Nie chciała dokładać mu do bagażu. Nie wiedziała również co robić, ale była pewna, że nie zrezygnuje. Jej szczęście było ważniejsze niż opinie innych, ich marzenia. Jej szczęście było tak ważne jak jego, ich szczęście. Nigdy nie wyobrażała sobie życia z kimś bez miłości, a nie kochała nikogo prócz niego. Nie wyobrażała sobie również życia z kimś bez jego uczuć, na siłę. Jego szczęście było dla niej tak samo ważne jak jej. Dlatego nie naciskała, kiedy zniknął z jej życia, z jej świata, bez słowa, bez pożegnania, bez informacji. Uszanowała jego decyzję, pomimo, iż była dla niej bolesna.
Nie mogła poskładać w całość informacji jakie ją dochodziły w strzępach. Czy to możliwe, że ktoś powiedział jemu to samo co jej?
Czy to możliwe, że im obojgu powiedziano to samo? „On ciebie nie chce, bawi się tobą”. „Ona jest nie dla ciebie, i tak cię zostawi”. „Na pewno z inną jest w tym czasie”. “Przecież ona ma już innego”. „Za biedna jest dla ciebie”. „On, taki biedny?” “On nie nadaje się na męża”. “Ona nie będzie dobrą żoną”. “Jesteście z innych światów, nie możecie być razem, nie wyrażamy na to zgody”. Rodziny odwróciły się od nich, nie zgadzały się na nic, nie wyrażały zgody na “taką” miłość, na taki “chory, niedopuszczalny mezalians dusz”. “Taki wstyd!” – mówili jego krewni. “Opamiętaj się” – radzili jej bliscy. Krzyk dusz, tak innych, a zarazem tak bardzo podobnych do siebie rozdzierał ich serca. Rozdzierał tak mocno, że pozostawił rozdarte na całe życie.
Przemilczała rozstanie, wiadomości jakie do niej dotarły, ból jakim los ich obdarzył. Czasami uśmiechała się lekko przez łzy, które dawno już wyschły, ale żal do ludzi, którzy stanęli pomiędzy nimi był tak silny, że nie chciała już znać nikogo. Zawód, rozczarowanie, utrata wiary, zaufania, odwróciły ją od nich, odeszła, zerwała kontakt z wszystkimi, których dotychczas znała, bez względu na to, kim byli. Ktoś mógłby się zaśmiać, ale nic nie straciła. Nie miała już nic do stracenia, skoro straciła wszystko, co miała: miłość, nadzieję, wiarę w ludzi, szacunek do nich.
Teraz po latach , ktoś rzucił gorzki pytanie: “I nad czym tu płakać?” Dwoje ludzi wyrwanych z innych światów, będących jak dwa rozbitki na oceanie. Żadnemu nie można było niczego zazdrościć. Nie było czego. Spotkali się będąc młodzi, mimochodem, idąc zielonym bujnym trawnikiem, jakby był ich nadzieją, miał ich przed czymś uchronić, zapobiec toczącemu się życiu, które zakpiło z nich ze zdwojoną siłą. Dwoje szaleńców, próbujących zmienić los, który zdawał się być nieunikniony, który i tak miał być dla nich wyrokiem.
Teraz, po latach, znowu spotkali się przez przypadek, idąc betonowym, szarym chodnikiem. Oboje starsi o lat trzydzieści, z oczami pełnymi wspomnień i bólu, który nie zniknął. Spojrzeli na siebie smutnym wzrokiem, jakby próbując odczytać w sobie nawzajem to, czego słowa nie potrafiły wyrazić. I tylko westchnęli głęboko. Może z nutą nadziei, może obawy, lęku, strachu.
Życie przemknęło tak szybko, ich młodość przeminęła z wiatrem, a oni, niesieni jak dwa zielone liście, porwane w nieodpowiednim momencie przez burzę, powirowali przez świat, by w końcu opaść w tym samym miejscu.
W cyberprzestrzeni gwałtu, kanały rodne kobiet nadają z głównej radiostacji świeże niusy, jeszcze wilgotne i ciepłe jak ciała niemowląt wrzucone na serwery zaśmiecony gównoburzami o aborcji.
Sweter naciągnięty na ciało jak prezerwatywa, chroni przed spojrzeniem gapiów uczepionych smartfona, niby ostatniej deski ratunku dla człowieka tonącego w oceanie sprzecznych informacji.
Mówią o nas w slangu polityki, bilansu zysków i strat, przychodu brutto, przyrostu naturalnego i ciągłej walki o terytorium wolne od spamu, haseł wyborczych. A martwe pokolenia ryczą bezgłośnie, z nielicznymi, wpisanymi w karty historii przeglądarek, imionami, które znalazły miejsce na Wikipedii i tam trwają, zawieszone w próżni.
W cyberprzestrzeni gwałtu, jasne i nagie ciała nastolatek, ich różowe brodawki, trochę jak czułka motyli, trochę jak słomki do piwa, podskakują wesoło. Znają na pamięć hasztagi, recytują teksty ulubionych piosenek i malują paznokcie w barwach wolności.
Już nie wiem, po co mi poezja, skoro, w ramach produktu zastępczego dostaję kubełek z chicken wings. Coraz częściej czas ucieka przez palce, tłuste od smażonego mięsa.
Nie przyzwyczajaj się za bardzo. Życie i tak cię odrzuci.
/miało być zdjęcie ale nie przeszło/
Zanim podejdę – rozkładam cię w myślach,
jak żebro wyjęte spod skóry snu.
Z twoich słów wyciągam krtań,
badam struny – wiem, który dźwięk
cię zdradzi, zanim otworzysz usta.
Zerkam pod paznokcie – tam chowasz
gniazda strachu, ślady od obgryzania
czasu, który cię nie oszczędził.
Wiem, gdzie skóra jest cieńsza,
gdzie pęknie, gdy spojrzę za mocno.
Twoje rzęsy – zasłona na rany.
Twoje ręce – mapa błagań,
których nie wyszeptałeś nikomu.
Pod językiem trzymasz gwoździe –
widzę je, zanim spróbujesz nimi krwawić.
Rozbijam cię w ciszy jak lustro –
z odłamków czytam twoje myśli,
każda z nich błyszczy solą,
każda jest mięsem na moje ostrze.
Nie dotykam – wystarcza mi oddech,
żebyś poczuł, jak zrywam z ciebie skórę.
Nie mam litości. Mam precyzję.
Przesuwam wzrok jak skalpel po twoich żyłach.
Wiem, gdzie śpisz w sobie najgłębiej,
gdzie chowasz potwora z dzieciństwa,
który szepcze ci w kręgosłup, kiedy drżysz.
Zanim mnie zaprosisz, już tam jestem.
Siedzę ci w klatce piersiowej,
liczę oddechy, sortuję wspomnienia.
Podchodzę ostatnia – kiedy już wiesz,
że nic nie ukryjesz. Bo ja wiem.
Zanim podejdę, jestem w tobie cała –
i nie masz już dokąd uciec.