Perseida5 (1)
Perseida, spadające światło. Myśleli że to gwiazda a to kula cieplna w swojej wędrówce, widziana oczami naiwnych.
miejsce poetów, pisarzy, twórców
Perseida, spadające światło. Myśleli że to gwiazda a to kula cieplna w swojej wędrówce, widziana oczami naiwnych.
(wiersz otrzymał wyróżnienie w XXV Ogólnopolskim Turnieju Jednego Wiersza w Katowicach – Koszutce w 2024 roku, wydany w tomiku pokonkursowym ISBN 978-83 957385-3-1)
Mój stary pies
przygotowuje się do
odejścia….
Z trudem wspina się
na drugie piętro,
bo bolą go stawy.
Po omacku szuka
pustej przestrzeni,
bo stracił wzrok.
Nie szczeka na obcych
idących korytarzem,
bo nie słyszy.
Węchem wyczuwa swoich
i macha ogonem na przywitanie,
bo tylko to mu zostało.
Nocą piszczy pod moim łóżkiem
prosząc,
bym podniosła go
i położyła obok siebie.
Już nie da rady
sam
wskoczyć do białej pościeli.
Mój pies
przygotowuje się
do odejścia….
Tak po prostu,
tak zwyczajnie….
Tylko ja nie potrafię
przygotować się
na jego
odejście…..
Kulka odeszła za Tęczowy Most 8 sierpnia 2025 mając ponad 15 lat
ona rośnie we mnie
wiem że już oczami wygląda
całkowicie zmieniając wyobraźnię
pulsuje rytmem krwi
wdziera się z każdym oddechem
wypełniając do cna
wypycha poza mnie wszystko to co dotąd pracowicie budowałem
jak matka tradycja rozsiada się wygodnie
i groźnym wzrokiem bada otoczenie
tylko twoje dłonie ostatni bastion
opierający się w pamięci
jak samotna wrona
wyrzut sumienia plama pigmentu
pośrodku białego ciała
karmi mnie jadem i tanim komplementem
zdziera skórę palcem wskazując wymyślonych wrogów
kiedy budzę się rano
wystraszonym wzrokiem szukam ratunku
ale twoja poduszka jest pusta
nie szukałam cię
w żadnym z planów
nie było dla ciebie miejsca
a ty
przyszedłeś
jak deszcz w środku lata
nieproszony
a tak potrzebny
nie chodziło o słowa
ty patrzyłeś tak
że moje myśli same układały się w zdania
których bałam się pomyśleć na głos
byłeś lustrem
w którym nie dało się ukryć
żadnego pęknięcia
i bałam się ciebie
tego spokoju
który gasił wszystkie moje wewnętrzne wojny
jednym spojrzeniem
nie byłeś przygodą
byłeś powrotem
do domu, którego nie znałam
a za którym tęskniłam
od zawsze
teraz
w twojej obecności
wszystkie moje mury
zbudowane z lęku i gniewu
stają się linią na piasku
przestałam grać
bo znasz scenariusz na pamięć
nie musisz nic robić
“po prostu
bądź”
tak
jeśli chcesz bym był twoim światłem
czy za dnia czy w nocy
chroniąc to co dla mnie najdroższe
tak
jeśli oddechem serca biciem mam zostać
bo pragniesz być najbliżej
jak tylko da się
tak
jeżeli zapragniesz bym zniknął
kiedy zmierzch pochłania jasność
a ciemność kusi tajemnicą
tak
kiedy zechcesz zapomnieć
skoro miałoby boleć jątrzyć
gdy niepamięć koi
i tylko
łzą
spód powieki na policzek
nie spłynę
nie
Maria dla małolatów
Moda na biografie trwa nieprzerwanie. Ludzie piszą o sobie lub o innych. Im ktoś sławniejszy tym biografia ma większe powodzenie. Wystarczy na okładce fotka i mamy sukces czytelniczy. Owe biografie bywają różne. Są skandalizujące, czyli wyciągające na światło dzienne (znaczy się słowo drukowane) sensacyjki z życia sławy. Są normalne, na zasadzie „piszę, co wiem i co myślę”. Są dokładnie udokumentowane, z podaniem bibliografii, bo trzeba udowodnić, skąd się wie. Książka Iwony Kienzler „Maria Skłodowska – Curie Złodziejka mężów życia i miłości” (brak znaków przestankowych) jest przede wszystkim biografią z tytułem jak na miarę książkowego marketingu przystało.
Kiedyś już pisałam o roli tytułu, co to ma przyciągnąć czytelnika. Opowieść o Marii tytułem pachnie na biografię sensacyjną. Od razu rodzą się pytania: ilu tych mężów ukradła, w jaki sposób, osadzono ją za to, skazano? komu ukradła życie, komu miłość? W ogóle zaczyna pachnieć kryminałem, może nawet w stylu noir lub przynajmniej promieniotwórczym.
Oczywiście, że dałam się nabrać na tytuł i książkę zaczęłam czytać. Wszak zagadki kryminalne lubię. A co zastałam w środku? Nic nowego.
Mam swoje lata. Sporo wiem, bo wiem i nie pamiętam wszystkich źródeł, z których czerpałam wiedzę. Ogólnie rzecz biorąc jest to tzw. życie. Postać największej polskiej uczonej znam, bo znam. Mam wrażenie, że znam ja od zawsze. Jest osobą obecną w naszej narodowej historii. Mówi się o niej dużo. Napisano kilka książek. Nakręcono kilka filmów. Maria po prostu JEST. Prześwietlono ją na wszelkie możliwe sposoby nie tylko „rentgenem”, ale jej pierwiastkami również. Czyżby autorka omawianej książki odkryła coś nowego, rewelacyjnego?
Tego się właśnie po tej książce spodziewałam. Brnęłam zatem cierpliwie do końca przez znany mi doskonale życiorys. I niczego nowego nie znalazłam. Część tytułu okazała się być cytatem ze współczesnej Marii prasy. Kolejna część nie była nawet kwiatkiem do kożucha. Ni to przypiął, ni przyłatał – jak mawiała moja mama. Wiadomo… marketing…
Biografia opiera się na dwóch podstawowych innych biografiach. Pierwsza napisana przez córkę Ewę, druga przez Susan Quinn, wydana w 1997 roku. Ewa pisała o swojej mamie, Susan szperała w dokumentach. Autorka naszej „złodziejki mężów” aż tak mocno szperać nie musiała, ale inne źródła wiedzy też podała. I otrzymaliśmy taki misz masz. Bez rewelacji, bez sensacji, bez poszukiwań językowych i stylistycznych. Poprawnie napisana opowieść, jakiej nie powstydziłby się porządny licealista. To nawet nie jest babka drożdżowa według starego przepisu, która pieczona przez różne gospodynie ma zawsze inny smak.
Ja oczywiście dobrnęłam do końca tekstu ze względu na szacunek do pani Marii. Ale książka nie jest dla mnie. Nie wniosła do mojej wiedzy niczego nowego. Za stara jestem i za dużo wiem. Kto więc może być adresatem opowieści? Jeszcze niedawno powiedziałabym – gimnazjalistki, czyli po dzisiejszemu takie średnie nastolatki, ze średnią ocen powyżej 4. One jeszcze wiedzę zdobywają i ta opowieść na pewno ją poszerzy. Do chłopców nie trafi. Chyba żeby który był przyszłym Piotrem Curie.
Zatem małolaty, czytajcie.
Skoro 50 lat to średni wiek, to czemu wszystkie drzwi są zamknięte.