Otagowano: powieść

robur 0

Przeskoczyć Niagarę
0 (0)

Przeskoczyć Niagarę

Tak, nie sprzeciwiam się powszechnie panującej opinii – „Robur zdobywca. Pan świata.” to słabszy Verne, Juliusz Verne. Ale nadal wizjoner. Może nawet większy niż w swych najsłynniejszych powieściach. Tak, wiem, to co w „Roburze…” już było w słynnych „Dwudziestu milach podmorskiej żeglugi”. Ale czyż kapitan Nemo nie mógł mieć naśladowcy, o bracie nie wspominając?
Verne napisał kilkadziesiąt opowieści, mniejszych lub większych, mądrzejszych lub nie, nie można mu jednak zarzucić braku wyobraźni. W każdej historii widzimy niezwykły geniusz pisarza polegający na tworzeniu przyszłości. Oczywiście przyszłości w jego czasach, na miarę jego wiedzy naukowej i teraźniejszości, w której funkcjonował. Verne, fantazjując, zabiera nas zawsze w przedziwny, jeszcze nie istniejący świat. Tak jest w przypadku Robura, który konstruuje niezwykłą maszynę do latania. Nemo wpływa w głębię oceanów, Robur unosi się w powietrzu. Pragnie pokazać ludziom, że właśnie tam jest pełnia wolności i piękna. Porywa skłóconych ze sobą baloniarzy, by pokazać im swój niezwykły wynalazek. Czy potrafią zrozumieć jego geniusz?
Wyobraźnia pisarza tym razem przekracza granice wszelkich ówczesnych nauk, bo któż wierzył w 1886 roku, że wielotonowe samoloty będą tłoczyły się na niebie i szukały lotniczych korytarzy? Dlatego też vernowski bohater znika. „Robur to nauka przyszłości, może nawet nauka jutra. Co więcej – to gwarancja przyszłości. (…) przyszłość lokomocji powietrznej przypadnie w udziale statkom powietrznym, a nie aerostatom” – wydaje się krzyczeć francuski pisarz. I niech ktoś powie, że nie miał racji, nawet w swej słabszej powieści.
„Pan świata” to kontynuacja opowieści o genialnym konstruktorze. Do tej postaci pisarz wraca pod koniec swojego życia. Książka ukazuje się w 1904 roku, natomiast rok później Juliusz umiera. Tym razem patrzymy na wynalazki innym okiem. Oto człowiek, który przez całe życie zachwycał się cudami techniki, tym razem ma chwilę refleksji. Jego bohater przekracza wszelkie granice techniczne, konstruuje pojazd poruszający się w każdych możliwych okolicznościach. Maszyna lata, pływa, na drogach rozwija niewyobrażalne możliwości. Ale czy kierujący nim człowiek jest odpowiednim człowiekiem? Czy wystarczy zbudować urządzenie, posiadać wiedzę na temat jego wszechstronnego funkcjonowania, by odpowiednio nim kierować? Technika powinna służyć człowiekowi. Każdemu. Nie być głównie motorem do pokazywania własnej wielkości i zastraszania ludzi. Co się może stać, jeśli trafi w nieodpowiednie ręce? Nie, nie. Verne nie jest katastrofistą i żadnej katastrofy nie opisuje. Zostawia nas ze znakiem zapytania.
Och, kochany Julku, ileż miałeś racji dając nam temat do przemyśleń, w tej ponoć słabszej swej opowieści!
„ – Ależ Robur nie był diabłem…
– Nic nie szkodzi – odparła staruszka – Ale równie dobrze mógłby nim być!”
Czy „Pan świata” to ostatni tekst Francuza? Nie wiadomo. Z wiadomości dostępnych w „Wikipedii” wynika, iż była to ostatnia książka wydana za jego życia….

Oceń klikając:
1000028270 20250627192404141 0

𝟵𝟵 𝗯𝗮𝗹𝗼𝗻ó𝘄 𝗹𝗲𝗰ą𝗰𝘆𝗰𝗵 𝗱𝗼 𝗻𝗶𝗲𝗯𝗮
0 (0)

Za każdym razem z prawdziwym zachwytem wracam do twórczości Magdaleny Witkiewicz, autorki, która nieustannie potrafi mnie zaskakiwać swoją dojrzałością i przemyślaną konstrukcją powieści. Jej najnowsza książka 𝑊𝑖𝑎𝑡𝑟 𝑜𝑑 𝑚𝑜𝑟𝑧𝑎. 𝑆𝑧𝑡𝑜𝑟𝑚 to powieść wyjątkowa, która przeniosła mnie w realia doskonale mi znane, a które na zawsze odcisnęły piętno na historii naszego kraju, czyli okres sprzed stanu wojennego, sam stan wojenny oraz czas tuż po nim. Tym razem Magdalena Witkiewicz zabrała mnie do Gdańska lat osiemdziesiątych. Miasta pełnego sprzeczności, ale też nadziei. Gdańska, który nie tylko patrzy na wydarzenia, lecz sam staje się ich świadkiem i uczestnikiem.

Akcja powieści rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Współczesna Anna przesłuchuje kasetę pozostawioną przez jednego z jej rówieśników, wracając pamięcią do młodości, która, jak to bywa, była trudna i burzliwa, pełna emocjonalnych wzlotów i upadków, a także błędów i życiowych lekcji. To były trudne lata osiemdziesiąte, w których każda decyzja mogła kosztować czyjeś życie, gdzie aresztowania były codziennością, a zniknięcia bez śladu nieodłączną częścią rzeczywistości. Dziś Anna jest już dojrzałą kobietą, nauczycielką z powołania, która z pasją i cierpliwością towarzyszy swoim uczniom na każdym kroku. Jej dni wypełniają lekcje i rozmowy z młodzieżą oraz momenty zadumy nad tym, jak bardzo zmienił się świat od czasów jej młodości.

𝑁𝑖𝑒 𝑑𝑎 𝑠𝑖ę 𝑤𝑦𝑚𝑎𝑧𝑎ć 𝑧 ż𝑦𝑐𝑖𝑎 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑐𝑜 𝑏𝑦ł𝑜. 𝐼 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑜 𝑤𝑎ż𝑛𝑒, ż𝑒𝑏𝑦 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑟𝑜𝑏𝑖ć. 𝐵𝑜 𝑧 𝑝𝑒ł𝑛ą ś𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ś𝑐𝑖ą, 𝑐𝑜 𝑤𝑦𝑑𝑎𝑟𝑧𝑦ł𝑜 𝑠𝑖ę 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢, 𝑚𝑢𝑠𝑖𝑠𝑧 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑒ż 𝑛𝑎𝑑𝑎𝑙 ż𝑦ć.
Anna, szukając w garażu pudełek na ozdoby świąteczne, natrafia na jedno, które nieoczekiwanie staje się drzwiami do przeszłości. Do czasów liceum, kiedy w Polsce najpierw zajaśniała gwiazda nadziei, by potem brutalnie zostać zdeptaną buciorami ZOMO. To był czas buntu, ale też prześladowań, których symbolem stał się człowiek w mundurze i ciemnych okularach. Młodzież próbowała na swój sposób demonstrować niezgodę, wierząc, że coś się zmieni. Nie miała pałek ani mundurów, nie nosiła ciężkich butów, ale miała ciszę, muzykę i wiarę.

W tych trudnych czasach pomagała myśl, że komuś powierzają swoje problemy, oddają je, by się nimi zajął. Na cichych przerwach w szkole wiedzieli jedno: jeszcze nie przegrali. To były dni, gdy po ulicach przetaczały się czołgi, gdy przed godziną milicyjną trzeba było być w domu. Każde nieopatrznie wypowiedziane słowo mogło skończyć się więzieniem, za poglądy internowano ludzi, z których wielu nigdy nie wróciło do domu.

Dla współczesnych młodych ludzi tamten czas to odległa historia, jedna z niechlubnych kart w dziejach Polski, o której niewiele się mówi. Brakuje osobistych wspomnień, w domach nie słychać już tych opowieści. Jeśli nie przejmą pamięci od starszych, temat zniknie. A przecież to wciąż historia żywa, budząca emocje. Nie wszyscy chcą o niej mówić. Ani ofiary, ani sprawcy.

Jestem tym pokoleniem, które pamięta stan wojenny. Wojnę reżimu z własnym narodem, prowadzoną na rozkaz przyjaciół ze Wschodu. Czasy gdy milicja uczyniła ze ścigania obywateli swoją zabawę. Magdalena Witkiewicz ukazuje ten czas oczami Władka i Anny. On, młody, zdolny artysta, zaangażowany w działalność podziemia, kolportujący ulotki i nielegalne gazety. Ona, zakochana we Władku i choć polityka jej nie interesowała, siłą rzeczy została wciągnięta w wir wydarzeń.

Spojrzenie Władka na tamtą rzeczywistość autorka oddała w formie jego pamiętnika nagranego na kasecie, którą po latach odtwarza Anna. Tajemnice i niewyjaśnione sprawy kładą się cieniem na dorosłym życiu przyjaciół, zwłaszcza Anny. Przez lata dźwigała ciężar sekretów, a taśma uświadamia jej, że każdy coś ukrywał.

Wspomnienia wracają, choć Anna nie chciała już tam zaglądać. Może właśnie nadszedł czas, by odkurzyć przeszłość i ją przepracować. Wraca do lat osiemdziesiątych, gdy była uczennicą pierwszej klasy liceum. Pokolenie młodych szukało wtedy ujścia dla emocji we włamaniach, bójkach, a dziewczyny wiązały się z marynarzami zza żelaznej kurtyny. Nie chodziło o pieniądze, to był desperacki bunt, potrzeba adrenaliny, namiastka wolności. Próba oswojenia rzeczywistości, w której liczył się spryt, wygląd i umiejętność przyciągania odpowiednich ludzi.

Wtedy nikt nie mówił o emocjach. Słowo „depresja” nie istniało w codziennym języku. Każde pogorszenie nastroju uznawano za fanaberię. Anna wiedziała, co robi Władek, choć nie chciała o tym mówić ani tego rozumieć. On nie chciał jej tym obciążać. Uzdolniony plastycznie chłopak, rysował karykatury polityków, potem ozdabiał nimi gazetki kolportowane przez podziemie. To dawało mu nadzieję i skrzydła. Anna, gdy poznała prawdę, była przerażona. Ukochany stąpał po cienkim lodzie, ale on twierdził, że kto nie ryzykuje, nie żyje naprawdę. Ona wolała być jak kameleon, dostosować się do realiów. On nie chciał.

Większość młodych skupiała się na nauce, planowała przyszłość, spędzała czas na rozmowach o książkach i filmach. Żyli światem klasówek i randek, a nie donosów i podsłuchów. Polityka wdzierała się do ich życia mimo woli. To miłość do Władka wciągnęła Annę w sam środek wydarzeń. Ci, którym udało się wyjechać zza żelaznej kurtyny, najczęściej już nie wracali. Jak matka Władka.

𝑊𝑖𝑎𝑡𝑟 𝑜𝑑 𝑚𝑜𝑟𝑧𝑎. 𝑆𝑧𝑡𝑜𝑟𝑚 to opowieść o tym, jak łatwo przekroczyć granicę między człowiekiem a potworem. Jak władza potrafi przemienić zwykłego chłopaka w kata. Autorka stawia pytania: czy w każdym z nas tkwi zło? Czy wystarczy tylko pozwolenie, by uderzyło z całą mocą? Jak łatwo przesunąć granicę między dobrem a złem, aż w końcu zostanie daleko za nami.

Czytając tę historię miałam wrażenie że ZOMO było dla niektórych chłopaków z kompleksami swoistą przystanią, bo mundur dawał im poczucie siły i bezkarności. Czy ci, którzy skatowali Władka, wykonywali tylko rozkazy? A może władza upoiła ich do reszty? Władek cudem przeżył dzięki mamie Anny i zespołowi lekarzy. Ania nie wiedziała, że jej mama była zaangażowana w działalność przeciwko władzy i pomagała ofiarom pobitym przez ZOMO, podczas gdy ona sama trzymała się z dala od polityki.

Dla Władka zaczyna się trudny czas, bo rany były nie tylko fizyczne. „The best of 80’s” to historia Władka, jego decyzji i ich konsekwencji. Anna rozpacza, gdy Władek od niej się odsunął, ale Andrzej ich wspólny przyjaciel, był przy Ani zawsze. Nie oczekiwał niczego, po prostu był. Czy tak właśnie wyglądała dojrzała miłość? Władek natomiast wydaje się niedojrzały, zapatrzony w ideały. Z walki o wolność uczynił cel życia. Nie dał szansy miłości, nie sprawdził, co by było, gdyby. Zdecydował sam i zapłacił najwyższą cenę.

Nie wiadomo, co wpłynęło na jego decyzję. Czy rozmowa z ojcem Ani tuż po pobiciu? Czy porzucenie przez matkę i upadek ojca po internowaniu złamały mu ducha? A może to Anna, która tak łatwo z niego zrezygnowała? Wszyscy znali Władka, ale nikt go tak naprawdę nie znał.

Te wydarzenia ukształtowały Annę. Została nauczycielką, ale w uczniach widziała nie rozwydrzonych nastolatków, lecz ludzi. Magdalena Witkiewicz pokazuje kontrast między szkołą dawniej a dziś, gdy Anna sama uczy i wciąż pamięta tamten czas. Ujęła mnie jej postawa. Szanuje ucznia, bo wie, że szacunek działa w obie strony.
𝑊𝑖𝑎𝑡𝑟 𝑜𝑑 𝑚𝑜𝑟𝑧𝑎. 𝑆𝑧𝑡𝑜𝑟𝑚 to piękna, poruszająca opowieść o życiowych zakrętach, decyzjach i ich cenie. Emocjonalna podróż w czasy, które doskonale pamiętam. Przeżywałam ból i rozpacz bohaterów, ich radości i tragedie. I wiem jedno. To historia, która zostanie w moim sercu na długo.

Zanim usiadłam do napisania tej recenzji, potrzebowałam czasu, by poukładać myśli i oddać całe bogactwo oraz wartość tej wyjątkowej powieści. Ta książka w pewnym sensie jest także o mnie, o czasach, w których przyszło wtedy żyć. Jestem częścią pokolenia, które przeżyło i zobaczyło naprawdę wiele. Ludzie urodzeni w latach sześćdziesiątych wychowywali się w epoce Gierka, chodzili do szkoły w latach siedemdziesiątych, zakładali rodziny w latach osiemdziesiątych i pracowali w czasach przełomu. Dorastali w świecie analogowym, a dorosłość przyszło im przeżywać już w rzeczywistości cyfrowej. Są jak tajemnicza formuła ludzkości, której znaczenie trudno jednoznacznie wyrazić.

To pokolenie doświadczyło więcej niż jakiekolwiek inne w historii człowieka, zarówno w wymiarze społecznym, jak i emocjonalnym. A mimo wszystko potrafiło się odnaleźć, zaadaptować, zrozumieć zmiany i nauczyć się żyć od nowa. Cicho, bez rozgłosu, ale z wewnętrzną siłą.

Dlatego dziś chcę wyrazić swój podziw i wdzięczność wobec tych, którzy byli i są częścią tego niezwykłego pokolenia. Pokolenia, które nie przestało wierzyć w człowieka, choć samo wielokrotnie zostało wystawione na próbę. Pokolenia, które pozostaje niepowtarzalne.

Na osobną uwagę zasługuje posłowie autorki oraz niezwykła inicjatywa, z którą wiąże się książka. To piękny, emocjonalny tekst, który chwyta za serce. Autorka dzieli się w nim historią powstawania książki i opowiada, skąd wziął się pomysł na wplecenie w fabułę motywu piosenki niemieckiej wokalistki Neny „𝟿𝟿 𝐿𝑢𝑓𝑡𝑏𝑎𝑙𝑙𝑜𝑛𝑠”. Zachęca, by pomagać z serca, bo kiedy czynimy dobro, ono do nas wraca. Smutek traci na sile, a serce staje się lżejsze. Podkreśla, że to niesamowite, ile możemy zyskać, dając innym coś od siebie. Na zakończenie pozostawia piękne motto, przesłanie, które zostanie w pamięci.: 𝐽𝑒ś𝑙𝑖 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑐𝑖 ź𝑙𝑒 – 𝑧𝑟ó𝑏 𝑐𝑜ś 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒𝑔𝑜. 𝑃𝑜𝑚óż 𝑘𝑜𝑚𝑢ś, 𝑢ś𝑚𝑖𝑒𝑐ℎ𝑛𝑖𝑗 𝑠𝑖ę 𝑑𝑜 𝑘𝑜𝑔𝑜ś, 𝑝𝑜𝑑𝑎𝑗 𝑟ę𝑘ę. 𝐵𝑜 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑜, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑑𝑎𝑗𝑒𝑚𝑦, 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑑𝑜 𝑛𝑎𝑠 𝑤𝑟𝑎𝑐𝑎. 𝐼 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎, ż𝑒 𝑛𝑎𝑔𝑙𝑒 ś𝑤𝑖𝑎𝑡 – 𝑐ℎ𝑜ć𝑏𝑦 𝑛𝑎 𝑐ℎ𝑤𝑖𝑙ę – 𝑠𝑡𝑎𝑗𝑒 𝑠𝑖ę 𝑗𝑎ś𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑦.

List od autorki, jaki otrzymałam wraz z książką, zawiera numer konta bankowego 𝑷𝒐𝒎𝒐𝒓𝒔𝒌𝒊𝒆𝒋 𝑭𝒖𝒏𝒅𝒂𝒄𝒋𝒊 𝑯𝒐𝒔𝒑𝒊𝒄𝒋𝒖𝒎 𝒅𝒍𝒂 𝑫𝒛𝒊𝒆𝒄𝒊. To samo konto znajduje się także na końcu książki. W kopercie znajdował się balonik. Autorka zachęca, bym wypuściła go w niebo, dla kogoś, kto był dla mnie ważny. Wiem, dla kogo on będzie. Dla naszego syna. Poleci hen daleko. Dla jego pamięci, dla wdzięczności, że był, dla nadziei, że się kiedyś spotkamy. Niech ten wiatr poniesie dobro dalej.

Ta historia nie ma jeszcze zakończenia. Pojawi się ono w drugiej części 𝑾𝒊𝒂𝒕𝒓𝒖 𝒐𝒅 𝒎𝒐𝒓𝒛𝒂. 𝑺𝒛𝒕𝒊𝒍.

𝟿𝟿 𝑏𝑎𝑙𝑜𝑛ó𝑤 𝑛𝑎 𝑛𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒, 𝐾𝑎ż𝑑𝑦 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł𝑏𝑦 𝑗𝑒 𝑚𝑖𝑒ć. 𝑆𝑧𝑦𝑏𝑢𝑗ą 𝑛𝑎𝑑 ℎ𝑜𝑟𝑦𝑧𝑜𝑛𝑡𝑒𝑚, 𝐺𝑑𝑧𝑖𝑒ś 𝑑𝑎𝑙𝑒𝑘𝑜, 𝑎ż 𝑝𝑜 𝑘𝑟𝑒𝑠. 𝟿𝟿 𝑏𝑎𝑙𝑜𝑛ó𝑤 𝑤ę𝑑𝑟𝑢𝑗𝑒, 𝑊𝑖𝑎𝑡𝑟 𝑗𝑒 𝑛𝑖𝑒𝑠𝑖𝑒 ℎ𝑒𝑛, 𝑤𝑦𝑠𝑜𝑘𝑜. 𝑁𝑖𝑘𝑡 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑒, 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎𝑡𝑟𝑧𝑦𝑚𝑎𝑗ą, 𝑀𝑜ż𝑒 𝑤𝑝𝑎𝑑𝑛ą 𝑤 𝑡𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑟ę𝑐𝑒. – fragment tłumaczenia jednego z największych niemieckich hitów lat 80., który podbił świat chwytliwą melodią i antywojennym przesłaniem.

Oceń klikając:
1000028097 20250626115634597 0

𝗦𝘁𝗼𝗹𝘁𝗺𝗮𝗻 𝘇𝗻𝗮𝗰𝘇𝘆 𝗱𝘂𝗺𝗻𝘆 𝗰𝘇ł𝗼𝘄𝗶𝗲𝗸
0 (0)

To niezwykłe uczucie, kiedy po prawie dwóch latach żegna się bohaterów, którzy stali się niejako częścią codzienności. Gdy książkowa opowieść tak bardzo wsiąka w serce i myśli, że trudno traktować ją jak wymyśloną historię. Przygoda z rodziną Stoltmanów dobiegła końca, a ja wciąż mam w sercu ich głosy, spojrzenia, niepokoje i nadzieje. Najbardziej związana byłam z przedstawicielami starszego pokolenia, ich życiowa mądrość, siła i przywiązanie do ziemi poruszały mnie za każdym razem. Razem z nimi przeżywałam dramaty i radości, które nie dotyczyły wyłącznie Kaszub, ale całej naszej historii, z jej bólem, przemianami i nadzieją.

Opowieść autorki doprowadziła nas do współczesnych czasów, gdzie przeszłość wciąż rzuca cień. Kaszubskie życie przyspieszyło, zmieniło rytm, lecz w Stoltmanach wciąż tli się pamięć, upór i umiłowanie małej ojczyzny. Choć kolejne pokolenia idą własnymi drogami, przeszłość domaga się głosu. Niektóre tajemnice zostaną wyjaśnione dopiero teraz, przez praprawnuków Pelagii i Bernarda, jakby historia zatoczyła pełne koło i nie chciała zostać zapomniana.

[…], ż𝑒 𝑡𝑜ż𝑠𝑎𝑚𝑜ści 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑛𝑎𝑙𝑒ż𝑦 𝑠𝑧𝑢𝑘𝑎ć 𝑢 ź𝑟ó𝑑𝑒ł, 𝑘𝑜𝑝𝑎ć 𝑤 ℎ𝑖𝑠𝑡𝑜𝑟𝑖𝑖 𝑛𝑎𝑗𝑔łę𝑏𝑖𝑒𝑗, 𝑗𝑎𝑘 𝑠𝑖ę 𝑑𝑎, 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑟𝑧𝑒ć 𝑠𝑖ę 𝑘𝑜ś𝑐𝑖𝑜𝑚 𝑢𝑚𝑎𝑟ł𝑦𝑐ℎ 𝑖 𝑖𝑐ℎ 𝑙𝑜𝑠𝑜𝑚, 𝑏𝑜 𝑜𝑛𝑒 𝑧𝑎𝑝𝑖𝑠𝑎ł𝑦 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ 𝑘𝑜ś𝑐𝑖a𝑐ℎ 𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ 𝑙𝑜𝑠𝑎𝑐ℎ.

Stoltmanowie mają gorącą krew. Stoltman i pokora to się wzajemnie wyklucza. Stoltmanowie i spokojne życie również. Idą swoją ścieżką, gotowi bić się z każdym, kto stanie im na drodze. Ich cechą charakterystyczną była duma, która nie pozwalała im głośno skarżyć się na problemy ani prosić o pomoc. Zdawało im się, że muszą zmierzyć się ze wszystkim sami. Zimny nagrobek z krzyżem, tyle po nas zostanie, choćbyśmy byli tacy jak Pelagia Stoltman, mocarną staruszką, która niegdyś trzęsła całą rodziną.

Czy ktoś jeszcze szuka mordercy Bernarda? Po co go teraz szukać? Niedługo minie już pół wieku, a morderca zapewne nie żyje. Czy rodzina Stoltmanów jest już bezpieczna? A może jednak nie? Co oznacza pojawiający się w snach Zofki dziadek Barnard, ostrzegający przed niebezpieczeństwem? Czy morderca wróci po latach, by znów zaatakować Stoltmanów?

Zofka poślubiła Lecha. Bernard i Truda spodziewają się trzeciego dziecka. Anton leży w szpitalu, ugodzony nożem w dniu własnego ślubu. W tym samym szpitalu przebywa także Erika po udarze. Anna na stare lata zyskała towarzysza, bo została w Polsce całkiem sama. Inga z mężem i dziećmi wyemigrowała do Berlina, a o losach syna nic nie wie. Otto już nigdy nie wróci do domu, bo droga, którą wybrał, prowadziła tylko w jednym kierunku. Tóna pije na umór, topiąc smutki, zwłaszcza po tym, co spotkało jego matkę, a Sambor, który został szpiegiem, zakochuje się z wzajemnością w Amalii. Monika mieszka kątem u brata Kazika, choć nie jest tam mile widziana. Truda rodzi dziecko, ale zdiagnozowany rak trzustki sprawia, że śmierć zaczyna zaglądać do ich domu.

Sambor wyznaje Amalii prawdę o swojej przeszłości i ujawnia, kim naprawdę jest. Tłumaczy, że został zmuszony do służby ludziom, którzy znają jego tajemnice, bo kiedy raz wkroczy się na przestępczą drogę, trudno z niej zejść. Anton zostaje posądzony o napaść na Kazika oraz o dawne morderstwo ojca, w wyniku czego trafia za kratki. Aleksander Zdankiewicz, przyjaciel Antona poznany w ubeckim więzieniu, dziś korzysta z wolności i sympatii jego siostry, podczas gdy los ponownie nie jest łaskawy dla Antona. Mąż Anny zginął przed laty w katastrofie Gustloffa, nie wie, co dzieje się z synem, a córka musiała wyjechać. Rodzina uważała, że miała pocieszyciela, ale ona sama nie potrafiła określić, kim naprawdę jest dla niej Aleksander. Sambor nie mógł być z Amalią, dlatego postanowił ułożyć życie z inną kobietą, ciepłą i oddaną. Mimo to Amalia na zawsze pozostanie częścią jego serca.

Losy rodziny Stoltmanów potoczyły się różnie, pełne były wzajemnych żalów i pretensji, jednak zawsze potrafili się wspierać w trudnych momentach. Najlepszym tego przykładem była ich obecność na procesie Antona. Dzięki jedności rodziny, a później również wsparciu całej wsi, Anton został uniewinniony. Morderca, znany jako “Upiór z siekierą”, wciąż pozostawał na wolności.

Pomieczyno się zmieniało. Zniknęło kilka drzew i chat, a w ich miejscu pojawiły się murowane domy. Jedynie wieża kościoła niezmiennie sterczała zza koron lip i kasztanowców. Karczmy zniknęły, pojawiły się spółdzielnie, a obok szkoły powstała remiza. Krajobraz przecinały słupy elektryczne, ale nadal dominowała w nim mozaika pól i łąk, a wszystko to tchnęło spokojem, jakiego Anna nie doświadczyła nigdzie indziej. Tu w końcu zaznała go na zawsze, gdy szła z Marcusem przez ukochane łąki w stronę zachodzącego słońca.

Sambor, zmuszony do rozpracowywania komunistów w Polsce, ma na swojej liście Zofkę Stoltman. Zastanawia się, jak powinien się zachować. Co okaże się silniejsze, strach przed mocodawcami czy więzy krwi? Czy Tóna kiedykolwiek dowie się, kto jest jego ojcem? Nosił w sobie ból bycia niedostatecznym synem i nigdy nie zorientował się, że ojca miał na wyciągnięcie ręki. Ojciec i syn potrzebowali siebie nawzajem, ale między nimi stała kobieta, którą obaj kochali. Z dobrej woli, lecz w imię źle pojmowanej miłości, postawiła mur między nimi. Czy coś w życiu Tóny sprawi, że raz na zawsze porzuci nałóg?

Autorka porusza temat aborcji i pokazuje wspaniałą postawę Lecha, męża Zofki, który zaskakuje kobiety swoją reakcją na przypadkową ciążę Amalii. Krytykuje pomysł, gdy siostry rozważają usunięcie ciąży. Opowiada, co widział w Auschwitz: matki z nowo narodzonymi dziećmi owiniętymi w papier, prowadzone do komór gazowych. Po takim doświadczeniu każdy zyskałby większy szacunek do życia. Ten, kto przeszedł przez piekło obozu, potrafił naprawdę docenić jego wartość.

Nie my jesteśmy źli, lecz czasy, w których przyszło nam żyć. W obliczu zagrożeń naród musi być jak rodzina. Tylko jednością jesteśmy silni. Naród podzielony to naród słaby. Nie ważne, co nas dzieli, czy poglądy, religia, czy przywiązanie do ziemi. Wszyscy jesteśmy jednym narodem. Dopóki trzymamy się razem, nikt nie zagrozi naszej wolności. To piękne, że w rodzinie każdy jest inny, ma własne zapatrywania, zwyczaje i charakter, ale gdy nadciąga niebezpieczeństwo, potrafimy się zjednoczyć jak rodzina Stoltmanów i podnieść dumnie głowę.

Każdy koniec oznacza nowy początek. Mijają lata, zmieniają się pory roku, jedni się rodzą, inni umierają. Tylko gwiazdy pozostają te same. Ludzie znikają jak iskry z ogniska, ale dusze trwają jak gwiazdy. Bernard pragnie, by kolejne pokolenia pamiętały. Powoli jednak przemija czas tych, którzy przeżyli coś, czego bardzo nie chcieli. Świat się zmienia, a czas zaciera dawne emocje. Młodzi mają swoje troski. Dla nich wojna stała się tylko zapisem w podręczniku, ale powinni mieć świadomość, że najgorszą chorobą świata jest nienawiść, która zbiera największe żniwa. Górnolotne hasła brzmią pięknie, ale w śmierci i przelewaniu krwi nie ma nic pięknego.

Nadszedł czas pożegnania się z rodziną Stoltmanów. Czy jest mi żal? I tak, i nie. Zżyłam się z bohaterami tej sagi, przeżyłam z nimi wiele trudnych, ale i pięknych chwil. Tamto pokolenie, które tak podziwiałam, napisało już swoją historię, odeszło wraz z Antonem. Kolejne staną się ich przedłużeniem, a ci, którzy odeszli, będą żyli w tych, którzy zajęli ich miejsce. Przyszła pora na młodych, zupełnie innych, jak czasy, w których przyszło im żyć.

Zdecydowanie bliżej mi było do historii, którą stworzyli Pelagia i Bernard, potem ich dzieci, a nawet wnuki. Teraz, gdy rodzina siłą rzeczy się rozrosła jak drzewo i sporo na nim liści, trudno mi już ocenić, który z nich jest najpiękniejszy i wart uwagi. Więc oddalam się powoli od tego drzewa i podziwiam je z dystansu. Patrząc na nie z daleka, stanowi jedną całość, jeden obraz. Jak historia rodziny Stoltmanów, ludzi niezłomnych, dumnych, szanujących swoje korzenie, wiarę, tradycje i język. Takie drzewo ostoi się wszelkim nawałnicom i burzom. Może wichura strąci z niego kilka liści, połamie parę gałązek, ale nie naruszy korzeni. Ono się ostoi i odrodzi. Bo w jedności siła.

𝐷𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒 𝑧𝑎𝑚𝑘𝑛ąć 𝑑𝑟𝑧𝑤𝑖 𝑑𝑜 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖, 𝑏𝑜 𝑗𝑒𝑑𝑦𝑛𝑒, 𝑐𝑜 𝑧𝑎 𝑛𝑖𝑚𝑖 𝑐𝑧𝑒𝑘𝑎, 𝑡𝑜 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖ą𝑔, 𝑎 𝑜𝑑 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑠𝑖ę 𝑝𝑜𝑐ℎ𝑜𝑟𝑜𝑤𝑎ć.

Oceń klikając: